ja też na nim byłem w kinie w tamtych latach. Wspominam go jako bardzo atrakcyjny (dla 10 - 15 latka!) obraz. Ciekawe jak teraz by mi się spodobał. czy ktoś wie gdzie go można obejrzeć?
Też go widziałem na początku lat 70 - tych w kinie. Wywarł na mnie duże wrażenie. Po 30 latach chciałem obejrzeć go powtórnie - głównie po to, aby porównać sceny filmowe z urywkami, które do dzisiaj pamiętam. Po miesiącu poszukiwań udało mi się nagrać i obejrzeć powtórnie.Pamięć mnie nie zawiodła, doskonale pamiętam większość scen. W tamtych czasach był lepszy od J. Bonda 007, a przede wszystkim ogromnie pobudzał wyobraźnię.Oryginalny tytuł to bodajże "Latitude Zero". Film produkcji amerykańsko - japońskiej (nie brazylijski), rok chyba 1969. Znalazłem go w grudniu 2010 na wyszukiwarce torrentów "Torrentz". Miłego oglądania !
I ja długo tego filmu szukałem. Też byłem na nim kiedyś w kinie. Wiele scen pamiętałem. Super go oglądać powtórnie. Choć w książce którą polecam nie ma nic o "Szerokości... " wiele z nich znalazłem i oglądałem. Gdy miałem te książkę w latach jej wydania można było marzyć o filmach w nich opisanych. Filmy fantastyczno naukowe mały leksykon filmowy A. Kołodyński.
Pozdrawiam znających ten film. "Latitude Zero"
Ja również byłem na tym filmie w kinie jako uczeń podstawówki. Zdołałem wcześniej wyczytać niezbyt pochlebne recenzje prasowe, lecz mimo to świadomie poszedłem. Łatwo nie było, bo tłumy dziatwy wręcz walczyły o bilety. Przypuszczam, że oglądając go dziś - nudziłbym się. Ale z konkretów - to prawie nic nie pamiętam. Wtedy, ogólnie byłem mało krytyczny, zatem podobało mi się.
Na pewno wiem, że film w kinie:
- był barwny i szerokoekranowy,
- mimo iż ewidentnie kierowany do młodszych odbiorców, nie posiadał polskiego dubbingu (acz były to czasy na długo przed współczesnymi falami antydubbingowego hejtu), za to wyświetlano go z dubbingiem angielskim (bohaterami byli Japończycy i Amerykanie) plus z polskimi napisami (nie zawsze czytelnymi, albowiem ówczesne techniki tłoczenia napisów w łódzkich zakładach kopii filmowych były bardzo niedoskonałe),
- pamiętam scenę, w której jeden badacz w środku batyskafu gestem upomina drugiego, by nie zapalał fajki, zaś ten drugi uspokaja go, iż jedynie zamierza trzymać tę fajkę w ustach, bez palenia,
- pamiętam pole siłowe chroniące dostępu do bazy, od którego różne podwodne okręty odbijały się jak od gumowego zderzaka,
- z całą pewnością były tam potwory; nie Rodan, ani nie Godzilla, ale jednak jakieś były. W końcu reżyser był najbardziej zasłużonym japońskim specjalistą w tym gatunku.
Kołodyński w swojej książce wspomina o tym filmie jednym zdaniem zamykając wątek twórcy efektów specjalnych Eiji Tsuburay'i. Wymienia tytuł filmu błędnie "Południk zero".
I na CDA.
Właśnie skończyłem seans. Jako uczeń wczesnej podstawówki byłem na tym chyba ze trzy razy - w każdym razie niektóre sceny wryły mi się w pamięć. Dziś trąci myszką, efekty specjalne mają się nijak nie tylko do Marvela i adaptacji Tolkiena, ale nawet "pierwsze" Star Wars, przy zupełnie przecież niskim budżecie, jakim dysponował pan Lucas, biją ten obraz na głowę. Ale sentyment pozostał. Fabuła też nadałaby się moim zdaniem na jakiś remake.