Obejrzałem wszystkie filmy Hitchcocka ze Stewartem. Każdy rewelacyjny, przedstawiający tego aktora w innym wymiarze, ale w "Sznurze" ta jego rola była chyba nawet głębsza niż pozostałe, co w perspektywie psychodelicznego "Vertigo" znaczy wiele. Może dlatego, że samo przesłanie tego obrazu de facto odnosiło się do kondycji człowieczeństwa, a Stewart przeszedł tu swoistą metamorfozę z warstwy teoretycznych rozważań do weryfikującej wszystko praktyki? W każdym razie rewelacja! Choćby dla tej roli warto sięgnąć po "Sznur".