Podsumujmy:
Super-żołnierz naszpikowany cybernetycznymi ulepszeniami - jest.
Tajemnicza postać, która kieruje wspomnianym żołnierzem - jest.
Organizacja, która kontroluje światowymi wiadomościami - jest.
Wirusy, które mogą unicestwić całą ludzkość - są.
Przesłanie "Technologia prowadzi nas donikąd, zaakceptuj tradycję"? A żebyście wiedzieli!
Ten film to jakaś niechciana ekranizacja Deus Ex. Brakuje tylko organizacji kontrolującej szczepionki na wirusa (albo przegapiłem, bo głupsze rzeczy działy się w tym filmie) i konspiracji w agencjach głównych herosów.
Poza tym, czy pod koniec F8 Statham nie pogodził się z resztą "ekipy"? Nagle praca z The Rockiem to znów kula u nogi... Aż do samej końcówki, gdzie nazywają się "braćmi". Szkoda, bo Stathama miło się ogląda, gdy nie "gra" na poważnie, ale nie w duecie z The Rockiem, który jeszcze do filmu sprowadza swoją WWE-rodzinkę, a wszelkie konflikty to poziom brazylijskiej telenoweli. No i ten "gimbazjalny" humor, aż uszy więdną momentami. Jakiś 40-letni producent wpadł na pomysł, by podczas sceny ze skanem na lotnisku nadać jednemu z bohaterów nazwisko będące nawiązaniem do penisa. No boki zrywać.