(...) Na grindhouse’ową estetykę pozytywnie wpływa też ziarnisty, „przybrudzony” obraz. Seaman operował znikomym budżetem, ale wykorzystał go do cna; z niczego udało mu się wycisnąć nie byle co. Jego film to list miłosny, napisany nostalgicznym atramentem: widzimy to dzięki nawiązaniom do tak pogardzanych tytułów, jak „Neonowi maniacy” czy „Halloween: Sezon czarownic”. Staranna praca operatorska, dynamiczny, dobrze wpływający na tempo akcji montaż oraz atrakcyjna stylistyka sprawiają, że − teoretycznie − „The Barn” mógłby wejść do kin w szerszej dystrybucji. Szkoda, że love letterem Seamana nie zainteresowało się na przykład A24 − to przecież film po wielokroć lepszy niż „Slice” czy „A Ghost Story”.
Pełna recenzja: #hisnameisdeath