W niewielkim, dość podłym pensjonacie nad morzem mieszka jako stały lokator Stanley Webber, który kiedyś był muzykiem, a teraz ma jakieś niejasne źródło niedużego dochodu i zbija bąki. Pewnego dnia zjawiają się tam dwaj nowi goście, których Webber traktuje jak zagrożenie i stara się zniechęcić do noclegu. Goście nic sobie z tego nie robią, biorą pokój, a wieczorem z inicjatywy rozentuzjazmowanej gospodyni urządzają Webberowi przyjęcie urodzinowe, choć ten utrzymuje, że wcale nie ma urodzin.
Zaczyna się rewelacyjnie, pysznym beztreściowym dialogiem małżeńskim przy śniadaniu, jak w najlepszym teatrze absurdu, ale z czasem zaczyna nużyć, mimo świetnego aktorstwa i zręcznej realizacji. Do "Dozorcy" tegoż Pintera i również z Robertem Shaw niestety się nie umywa.