Mogło być intrygująco, a wyszło tandetnie. Motyw freudowskiego hochsztsplera z kompleksem boga, próbującego udowodnić, że w każdym drzemie pierwiastek zła, które odpowiednio umotywowane wychodzi z norki zdaje się być dość oklepanym ("the Box"). Aktorstwo wyjątkowo mierne. Ludzie, którzy stoją przed arcytrudnymi decyzjami zachowują się jakby rozważali wybór telewizora w sklepie. Nie wystarczy rozpisać scenariusz, w którym występuje efekt domina. Trzeba mieć odpowiednią wizję, bo inaczej wyjdzie psychologiczny bękarcik.