"Siedmiu wspaniałych" w wersji na jednośladach. No, może nie do końca, bo jedynie zawiązanie akcji przywodzi tu na myśl film Johna Sturgesa (a co za tym idzie, również oryginał Kurosawy). Zamiast kowbojów mamy gang motocyklowy (motocyklistów jest tu znacznie więcej, aniżeli tylko siedmiu, ciężko więc stwierdzić skąd taki tytuł), a zamiast ciemiężonych wieśniaków - ciemiężonych Indian. Członkowie gangu z początku wstawiają się za nimi, choć robią to raczej dla zwykłej draki. Grunt, że wplątują się tym samym w spisek uknuty przez miejscowego "dewelopera"...

W pewnych kręgach, "The Savage Seven" cieszy się statusem dzieła kultowego, choć ja sam muszę przyznać, że nie zrobił na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia. To jeszcze jeden "biker movie" z końca lat 60., eksploatujący motyw motocyklistów z piekła rodem. Za kamerą stanął Richard Rush, który na swym koncie ma również starsze o rok "Hells Angels on Wheels", posady producentów wykonawczych objęli zaś Samuel Z. Arkoff i James H. Nicholson z American International Pictures. Widzowie, którzy mieli do czynienia z filmami z ich stajni, będą doskonale wiedzieć, czego należy się spodziewać. Bijatyki, kurz wzbijany przez koła motorów, westernowa konwencja, szczypta gwałtu i przemocy. Ogląda się nieźle, ale też niczym konkretnym owa pozycja ponad przeciętny poziom w obrębie nurtu się nie wybija.