Reese Hauser po śmierci matki przeprowadza się z ojcem do nowego ... miasteczka? osiedla? Whatever. W nowej szkole niestety nie dogaduje się z miejscową grupą popularnych uczniów. Ciekawe czemu? Może dlatego, że jest żałosną pipą i sam się oto prosi? Uwaga, uwaga. Nasz bohater maluje się pod oczami kredką powtarzają przed lustrem "jesteś groźny". Do tego nie myje włosów, chodzi z obleśną, nażelowaną grzywą, która musiała być uprzednio potraktowana prostownicą. Na domiar złego nie zmienia ubrań, które również przywołują na myśl klowna: gość chodzi w czarnych rurkach, a na nie zakłada czarne szorty (WTF?!), a na dworze, sądząc po ubiorze innych, jest raczej gorąco. No i jeszcze garbi się jakby specjalnie, daje sobą popychać, pomimo, iż fizycznie raczej nie jest pokraką (kaloryfer posiada), a jedyną trójkę dzieciaków chętną nawiązać z nim znajomość również jakoś spławia. Swoją drogą wszyscy w tym filmie wyglądają jak klowny, ale whatever. Nasz bohater w końcu mimochodem nawiasuje znajomość z tą trójka innych "outsiderów" i odkrywają na zadupiu jakieś magiczne kryształy, dzięki którym zyskują super moce. Tym samym zaczyna się koniec "bullingu" ze strony innych uczniów oraz nauczycieli. Nasz czwórka bohaterów zaczyna dosłownie rządzić szkołą. Ale do czasu... gdy jednej z bohaterek zaczyna uderzać władza do głowy...

Powiedziałbym, że mamy do czynienia z kinem w klimacie "Faculty", tj. młodzieżowym thrillerem s-f w wariancie niskobudżetowym. Tym razem nie jest to jednak wariacja na temat porywaczy ciał, ale jednak cała otoczka podobna. Da się tu odczuć klimat moździerzowego kina przełomu wieków i to się chwali. Ta muzyka, prafa kamery, montaż (miejscami fatalny) i ubrania... pewne roczniki na pewno to docenią. Choć sam film jest durny i tandetny, to oglądało się go nawet przyjemnie.