Nie jest to może kino wywołujące zachwyty, ale dla mnie całkiem przyzwoite, którego obejrzenie późnym wieczorem wywołało miłe senne marzenia :) Film jest dość stary, z końca lat 60-tych. Aktorki grające główne role pochodzą z różnych krajów: Essy Persson jest Szwedką, Anna Gaël - Francuzką. Z tego też chyba względu film nakręcony w języku angielskim drażnił mnie lekko udźwiękowieniem.
Jego atutam jest niespotykana jak na owe czasy erotyka, momentami dość dziwnie przedstawiona, jakby sztucznie owiana woalką wstydliwości, tajemniczości (?) a innym razem (niekonsekwentnie) bardzo odważna. Tą odważniejszą fascynację - dość powściągliwej Theresy, żywiołową, jasnowłosą Isabelle - widzimy w sposób bardzo subtelny, momentami pięknie, fotograficznie kadrowany w zbliżonym planie. Tym, co może również zafascynować widza, jest opisująca odczucia Theresy, bogata w zmysłowe zachwyty i poetyckie porównania - narracja, która działa na wyobraźnię jeszcze mocniej, gdyż kamera nie rejestruje tego, co płynie z ust i myśli narratorki. Duża w tym zaleta samej Essy Persson obdarzonej aksamitnym, spokojnym głosem, oraz - jak podejrzewam, ponieważ nie czytałam - zmysłowymi opisami zaczerpniętymi z powieści (o tym samym tytule, co film) Violette Leduc, francuskiej autorki, która zawarła w niej osobiste przeżycia z młodości.
Może też się skuszę na tę pozycję i załapię na jakieś miłe senne wizje:)
Znowu jestem pod wpływem Twoich słów Karen:)
Aż się boję, czy aby się w pozytywnym znaczeniu dopełni :)
Czasem wolę taki film, bo po nim czuję się jakaś bardziej bogata wewnętrze, chciaż komuś może się ten film wydać płytki, przewidywalny, nudny. Mnie nie nudził, a dodatkowo stał się inspirujący :) A może mnie tak mało potrzeba do wywołania czegokolwiek pozytywnego? Nie wiem.
Mnie często cieszą rzeczy małe. Ostatnio jechałam w autobusie i usiadłam obok starszego pana. Oboje byliśmy wpatrzeni w uwięzioną pomiędzy szybami wodę (tam chyba powinna być próżnia, albo argon, widocznie przez jakąś nieszczelność dostała się woda). Ciecz tak tańczyła, a my niczym zahipnotyzowani ją podziwialiśmy. W pewnym momencie staruszek wyrwał się z transu, popatrzył się na mnie i życzliwie uśmiechnął:) Tak mi się zrobiło ciepło we wnętrzu.
Z filmami jest gorzej, jak mnie zrazi coś na początku seansu, to często nie mogę się później do niego przekonać.
Czasem i ja mam tez tak z filmami, ale dotyczy to wulgarności, brutalności (także w traktowaniu siebie), psychicznego i fizycznego znęcania się itp...
Chowam w sobie różne obrazy, ale niektórych po prostu już nie chcę w większej ilości. Czasem wiele zależy od mojego nastroju i zachwycę się czymś, czym nie zachwyciłabym się w innym czasie. Jest z tym różnie, bywa kolorowo, ale także czarno i biało :)
Ciekawe czy w drugą stronę to też działa. Np. jak na początku filmu zachwycę się jakąś sceną/aktorką/sentencją, to czy mimo tego, że seans będzie z każdą minutą coraz słabszy, początkowe dobre wrażenie jest w stanie uratować naszą ocenę o filmie? Chyba nie... przynajmniej nie przypominam sobie takiego przypadku.