Dziwię się, jak można tak wysoko ocenić film, w którym fabuła nie dość, że się nie klei, to
jeszcze ma masę niedociągnięć.
1. Jak Anton znalazł Llewelyna? Za pomocą nadajnika? Jeśli tak, to musiał to być bardzo
dokładny nadajnik. A skoro tak, to czemu nie znalazł go wcześniej?
2. Jak Llewelynowi udało się uciec z hotelu, kiedy Anton wpadł do tego pokoju i powybijał
przypadkowych Meksykańców? Przecież był praktycznie w sąsiednim pokoju i miał nadajnik w
torbie.
3. Jak Anton znalazł Carsona? W pewnym momencie po prostu pojawia się za jego plecami i
tyle. Żadnego wyjaśnienia, skąd w ogóle wiedział, że Carson (i Llewelyn) są w El Paso? Warto
wspomnieć, że z Del Rio (gdzie zaczyna się akcja) do El Paso jest 400km.
4. Llewelyn zostaje postrzelony, krew leci z niego jak ze świniaka i ucieka przez granicę a
potem budzi się na jakim placu. No litości! Z takim upływem krwi to może by się obudził, ale na
drugim brzegu rzeki, jak to się poetycko mawia.
5. Carson bez najmniejszego trudu znajduje walizkę porzuconą w krzakach... Skąd niby
wiedział, że Llewelyn ją tam wyrzucił?
6. ...no i czemu po nią od razu nie poszedł? LLewelynowi nie nastręczyło to najmniejszych
problemów.
7. O cudownym zdrowieniu Llewelyna oraz Antona nawet nie wspominam.
8. Anton morduje, pali i niszczy po drodze wszystko co się da. Scena przed apteką jest tego
najlepszym przykładem. I oczywiście nie ma nikogo kto chciałby go powstrzymać, w mieście
wielkości El Paso (650 tys mieszkańców).
Pomijam pomniejsze nieścisłości, czy niedopowiedzenia: skąd wzięli się ci Meksykanie w
końcówce, skąd wiedzieli że żona Llewelyna to akurat ona.
Rozumiem, że ten film to nie tylko fabuła. Że chodzi o pewną metaforę - psychopatyczny
morderca, kontra stary wyga policyjny. Ale tego wszystkiego w filmie jest za mało - nic nie
wiemy o bohaterach, przez co cała ta rozkmina Ed Toma w końcówce jest wręcz idiotyczna.
Ogólnie. Film nie zachwycił mnie niczym. No może klimatem amerykańskiego pogranicza, to
go wyróżnia. Nic więcej. Wydmuszka.