Czymże jest życie, jeżeli nie podróżą? A któż by inny niż Raul Ruiz potrafił stworzyć odyseję tak wspaniałą i patetyczną a zarazem banalną? Wybrany niczym mesjasz przez ślepego proroka drobny pijak staje się marynarzem na najpodlejszym okręcie świata. Podróż staje się dlań stanem naturalnym, a płynące lata uciekają na wietrze. Wszystkie miejsca, które odwiedził żyją we własnym, odrębnym czasie, obcym prawom historii i logiki. Wydarzenia nie zgadzają się z chronologicznym porządkiem, pozostawiają po sobie alternatywne zakończenia. Każda z tych wojaży daje coś bohaterowi. Poznaje dobro, mądrość, wiarę, miłość, sztukę i szlachetność. Zakłada rodzinę rozsianą po całym świecie. A wszystko to w niekończącej się historii przeplatanej setką innych, która snuje się tylko po to aby móc zostać opowiedziana biednemu studentowi, nowemu Rodionowi Raskolnikowowi, który w momencie ekstazy świadomości samostanowienia wspina się do granicy zbrodni, tak błahej jak kilka srebrnych monet – trzy Korony dla marynarza.