Różnie to bywa z tym kinem noir: i największe dzieła tego gatunku, jak "Wielki sen" uznaję raczej za przeładowane dialogiem i dziwaczne "wielkie nic", ale jednak po obejrzeniu filmu mistrza amerykańskiego kryminału, Otto Premingera, nabrałem ochoty na zapoznanie się z innymi znanymi tytułami czarnego kryminału.
"Twarz anioła" spełnia w zasadzie wszystkie podstawowe kryteria kina noir: femme fatale, podejrzany moralnie naiwniak, który bezpowrotnie wpada w jej sidła, gęsta, przygnębiająca atmosfera, speluny, ironiczne dialogi, a akcja - jak to w takich przypadkach najczęściej bywa - rozgrywa się w upalnym L.A.
Trzeba przyznać, że o ile inne filmy noir czy thrillery "jadą" w zasadzie tylko na klimacie, o tyle Preminger stawia też w równym stopniu na samą intrygę. Nie jest może ona specjalnie oryginalna, ale ciekawa, pełna napięcia i niekiedy zaskakująca.
W drugiej części film przeistacza się nawet w dramat sądowy, ale Premingerowi w miarę płynnie i sprawnie udaje się połączyć te dwa gatunki.
Zapewne "Twarz anioła" nie miałaby tej siły gdyby nie główni wykonawcy: Robert Mitchum, jak nikt inny pasuje do roli spłukanego, dwuznacznego moralnie, cynicznego, ale niepozbawionego uroku i budzącego sympatię łajdaka, a chłodna, pod powłoką delikatności skrywająca zbrodnicze zamiary, budząca niepokój Jean Simmons, to modelowa kobieta fatalna.