PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=10013433}

Uczniaki

Le pupille
6,6 1 392
oceny
6,6 10 1 1392
Uczniaki
powrót do forum filmu Uczniaki

Wywózka

Moczul Patagosian otrzymał swe dumne imię po wielkiej historycznej postaci, jaką dla Ocyxą bez wątpienia był papież Moczul Papaja-Fałęcki. Niestety, już od lat podwórkowo-szczenięcych prześladowało go ni to zdrobnienie, ni przezwisko ani słabo zakamuflowany przytyk, znienawidzone jak drażniące polatywanie uprzykrzonej po siedmiokroć muszki owocówki nad ostatnią pozostałą na talerzu cząstką pomarańczy: Moczuś. Niby nadal jak oryginał kojarzące się ze szczaniem w gacie, ale już nie tak wzniosłym, bohaterskim, patriotycznie donośnym, historycznie znaczącym, faktograficznie potwierdzonym i po siedmiokroć chwalebnym, a raczej jakoś familiarnie pobłażliwym, insynuująco protekcjonalnym, po prostu przywodzącym na myśl świeże odprężające kompresy z pełnych cieplutkiej intymności pieluch, które troskliwe matki zwykły instalować na czołach swych pociech przed ich pierwszym samodzielnym wyjściem do szkoły życia.

„W ogóle coś tu jest na rzeczy” – tą myślą Moczul nader często zwykł rozpoczynać codzienną aktywność i faktycznie, mogło coś być, bowiem figura matki odgrywała w jego życiu niepoślednią rolę. Owszem, wyszedł był z domu o czasie, a nawet trochę wcześniej niż wielu rówieśników, jednak z wielkim w sercu żalem o brutalnego ojczyma, chłód emocjonalny i cały ten smutny zamęt zwany dzieciństwem.

„Być może właśnie dlatego jestem tak drańsko, wściekle anielsko rozmodlony?” – zwykł się domyślać tuż po „W ogóle coś tu jest na rzeczy” i istotnie, być może właśnie dlatego modlitwa do Przenajświętszej Siedmioramiennej Matki Patronki Oncyxą, od zawsze stanowiła bolesny poranny rytuał Moczula.

Klęcząc w modlitewnej kuwecie, wpatrzony w siedmioramienny wizerunek Przenajświętszej, uformowany w zbożnej wytwórni, non profit, z wysokogatunkowego błękitnego lapotexu, powtarzał żarliwe frazy prośby o odmianę bytu: „Matko Przenajświętsza, jakże bym siorbał z sutków Twoich! O! Jakże bym chciwie spijał wilgoć z warg Twoich sromowych! Och! Jakże bym wielbił Twą matczyną szczodrość, bylebyś tylko sprawiła, iżbym Moczusiem więcej zwany nie był”. Te i podobne pod adresem bóstwa pochlebstwa nacechowane jawnym wstecznie kapłańsko-kawalerskim brakiem spełnienia, miały mieć w poprzedzonej mozolną pracą umysłową ocenie Moczula moc sprawczą. Owo totemiczne wertykalne wyparcie horyzontalnych pragnień, stanowiło zardzewiałą oś obrotu przedniej pary kół lokomotywy Patagosianowych żywotów, wewnętrznego i zewnętrznego, przy czym oba toczyły się w wielce niedostrojonych rytmach, podążając zgrzytliwie w zgoła rozbieżnych kierunkach.

Przejawem wewnętrznego pozostawały modlitewne prośby i groźby, kompulsywne rozpamiętywanie niegdysiejszych krzywd, często podsumowywane zaciekłym dręczeniem siusiaka w przytulnie dusznym sanktuarium łazienkowego konfesjonału, w którym zwykł się odurzać wonią własnego kału, aż po transcendentalny trans, jak lubił mniemać: „Trans wielce religijnej natury mego osobniczego związku z PSMPO”.

Takie to wewnętrzne brewerie poprzedzały również poniedziałkowe wyjście naprzeciw obowiązkom pracowniczym, bowiem przejawem Patagosianowego żywota zewnętrznego od bardzo wielu lat niezmiennie pozostawało krążenie po ciasnej orbicie biuro-domostwo.

Cmoknąwszy dyndający ostentacyjnie u zbolałej szyi medalik z wizerunkiem PSMPO, odlany non profit z wysokogatunkowego amalgamatowego kruszcu, w którejś z licznych non-profitowych wytwórni kultowych, rozsianych jak Oncyxą długie i szerokie, Moczul ruszył w mglisty chłód wiosennego poranka.

Tego dnia ogrody biskupie tak pięknie skrzyły się od rosy w pierwszych promieniach przefiltrowanego mgielną zasłoną słońca, lecz chrzęst pospiesznego dreptania na żwirowej alejce, wypełniał natchnione myśli Moczula mrokiem posępnych domysłów: „Cóż za złowróżbne dźwięki mej ochoczej służby, jak zgrzytanie zębów piekielnych ogarów. Czemuż jestem tak powolny żądaniom mego pryncypała? Czy i dziś zbożną mą pracę rozpocząć muszę od usłużnego szturchania na twardym biurku?”.

W pełnej zgodności z owymi przewidywaniami, Jego Ekscelencja Biskup Odrowąż-Pepitka wezwał swego sekretarza na poranną odprawę.

- Ach, dobrze, że już jesteś, Moczusiu. Zapraszam...

To rzekłszy odprawił był gestem niecierpliwym majordomusa, zręcznie balansującego srebrną tacą śniadaniową z niedojedzonym słodkim rogalem, a sądząc po rozkosznej woni, również filiżanką niedopitej wysokogatunkowej kawy z dalekiego Południa, przy czym dorzucił figlarnie w ślad za sługą.

– Pompusiu, przez następne pół godzinki nie ma mnie dla nikogo, nawet gdyby sam papa Papaja-Fałęcki zechciał mnie w swej szczodrobliwej upierdliwości fatygować. Jasne?

- Oczywiście, Ekscelencjo Księże Biskupie – wybąkał majordomus znikając, a zniknięcie swe kwitując nieśmiałym uśmieszkiem, tuż za rzeźbionymi non profit z wysokogatunkowego sezonowanego drewna orzesznika, ciężkimi gabinetowymi drzwiami, domkniętymi bezszelestnie, tak jak tylko biskupi majordomusowie potrafią.

- Nie traćmy czasu, bo to grzech – mruknął Ekscelencja, delikatnie poklepując upierścienioną pulchną prawicą mahoniowy blat.

Moczul bez słowa podwinął sutannę powyżej pasa i ułożył się najwygodniej jak potrafił, górą szeroko rozkładając ręce, by odnaleźć dające dłoniom oparcie krawędzie blatu, zaś dołem równie szeroko rozkładając nieskrępowane bielizną nogi, tak iżby Ekscelencja mógł w swej duszpasterskiej posłudze jak najściślej wypełnić swą świątobliwą osobą przestrzeń sacrum pomiędzy dolnymi kończynami sekretarza. Ten zadrżał, gdy zimna stróżka różanego olejku spłynęła, gdzie trzeba, zapewne ostatecznie skapując na białą serwetę, osłaniającą tkany non profit na dalekim Wschodzie gruby wzorzysty dywan. Z kolei Ekscelencja zakasał swe jedwabne szaty, uwalniając również nieskrępowany bielizną wzwód.

- Uwielbiam te słodkie rytuały, Moczusiu – jęknął biskup, mocno napierając na namaszczoną wonnościami barierę oddzielającą wewnętrzny żywot Patagosiana od zewnętrznych okoliczności.

Moczul przymknął powieki i powrócił do kieratu przykrych wspomnień o matce i gorącej modlitwy o zmiłowanie do PSMPO. Pełnym rozkoszy posapywaniom Ekscelencji towarzyszyło stłumione przez składane non profit witrażowe okna, głuche dudnienie ogrodniczych taczek.

- Ach, ci ogrodnicy – palnął od niechcenia Ekscelencja, nie przerywając posługi. – Znowu poranna wywózka chwastów. Już ja im dam popalić, niech no tylko spuszczę z krzyża, Moczusiu.

W tym samym czasie planeta nadal cięła kosmiczny przestwór na swym odwiecznym szlaku, a pośród miliardów istnień wypełniających ów spłachetek zdatnej do życia przestrzeni, byli i trudzący się przy taczkach ogrodnicy, i cierpiący, dosłownie i w przenośni, pod swymi pryncypałami sekretarze, a także wielonarodowe rzesze tych, którym życie poskąpiło błogosławionych przez milczące bóstwa luksusów non profit.

„Jacyż oni wszyscy nieważni, maluczcy wobec mego powołania, kapłańskiej posługi i przeznaczenia” – powtarzał w swym udręczonym religijną walką duchu Moczul Patagosian, poświęcając na modlitewnym marginesie chwilę ogrodnikom i ich pracy, gdy Ekscelencja wypełniał jego rzyć jedyną formą miłości bliźniego, jaką z woli Najwyższego dane mu było dotąd poznać.

Trop kontynuacji wiedzie ku „Zamiana z księżniczką 3” (2021)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones