Ostrzyłem sobie zęby na ten film przez kilka lat. Rozochocony ocenami myślałem, że czeka mnie jakieś arcydzieło, a tu taka bieda...
Fabuła wręcz uwłacza myślącemu człowiekowi. No bo jaki w ogóle był sens "puszczania wolno" tego przestępcy przez głównego bohatera (notabene gumowego ninja-karateki)? Jest przecież tysiąc innych sposób żeby zadać mu jak największy ból. Każdy kto ma IQ wyższe niż taboret wiedziałby, że wybrane przez głównego bohatera rozwiązanie wiąże się to z kolejnymi ofiarami, i tak też się stało... Doprawdy Soo-hyeon przysłużył się ludzkości niezmiernie.
Zresztą już po kilku początkowych scenach było widać, że nie jest to subtelne arcydzieło tylko jakiś pastisz...
Scena z wypadającą głową z pudełka - już byłem skłonny uwierzyć, że to tandetna komedia.
Dalej, chwilę po odnalezieniu ciała ojciec ofiary ma już kilku podejrzanych wśród, których znajduje się morderca, no wywiad lepszy niż w Jamesie Bondzie...
Scena w szklarni - śmiech na sali. Mając milion sposób na zajście mordercy niepostrzeżenie i go obezwładnić to główny bohater obwieszcza w każdym kościele, że właśnie jest na miejscu i ma ochotę rozprawić się ze zwyrodnialcem. Pomijając już fakt, że nasz ninja startuje do przeciwnika bez żadnej broni to zupełnie nie ma pojęcia na co go stać. Co więcej - morderca mógłby po prostu wziąć dziewczynę jako zakładniczkę albo ją najzwyczajniej w świecie zabić.
Szkoda czasu...