Szczególnie interesujący był moment, w którym dowiedzieliśmy się, że zginęło sześć milionów mieszkańców tej planety, która została zniszczona (widać był to na tyle ciekawy wątek, że 30 min po spektaklu nie pamiętam nawet, jak się nazywała). No i pan Komandor, autor słów "History is on the mark", jakoś dziwnie przypominający Adolfa Hitlera. Czekałem tylko na moment, w którym ktoś, np. generał Okto-Bar wypowie słowa "Nie ma dowodu na to, że Komandor wiedział o zagładzie mieszkańców planety (tu wpisz jej nazwę)".
Ciekawią mnie dwie rzeczy - czy to celowe nawiązania, czy przypadkowe, bo jak celowe, to naprawdę nie są w dobrym guście, a jak niecelowe, to cóż, twórcy, spapraliście robotę. No i dlaczego, do cholery, tutejsi Żydzi są biali i łysi?
Ja cały film bardziej odebrałem jako propagandę pro-imigrancką i multikulti. Samo miasto tysiąca planet, w którym wspólnie żyją tysiące ras i koegzystują w pokoju przywodzi to na myśl. No cóż, w końcu to film koprodukcji zachodnioeuropejskiej, więc taki przekaz nie powinien szczególnie dziwić :) I od razu mówię, że nie jestem uprzedzony, żeby nie było. Po prostu kłuło mnie to po oczach przez cały seans.