No to chyba dobrze? Wiele razy słyszałam ten zarzut wobec moich pozytywnych opinii na temat filmów tego reżysera. No i co z tego, że życie raczej bardziej raz na rok niż raz w tygodniu wypełnione jest romansem/spontanicznymi decyzjami zbyt dużą ilością wina/ciekawym spotkaniem po latach itp.
To jest właśnie cudowne, że w naszej rutynie możemy mieć rutynę Allena, która jest barwna, pełna emocji, wypełniona specyficznym humorem.
Podczas seansu czułam, że jestem w kinie, a nie, że oglądam kolejny film. To był czas wypełniony światem Allena, a nie gapienie się w ekran. Świetne przeżycie.
W scenariuszu mam tylko zastrzeżenie do dwóch sytuacji: przyznanie się do bycia prostytutką przez matkę Gatsby'ego oraz jego rzucenie dziewczyny i umówienie się na randkę z Seleną Gomez, czyli chyba Chan [?].
Jednak oczywiście to nadało smaku, całość oceniam na takie mocne 8/10. Trochę Vicky Cristina Barcelona, ale dla dwudziestolatków, którzy nie wiedzą, czego chcą, są uroczo niewinni, a to wszystko w Nowym Jorku, który deszczem i betonem nadaje temu wszystkiemu świetnej atmosfery.
Jakie są wasze wrażenia?