PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=794194}

W deszczowy dzień w Nowym Jorku

A Rainy Day in New York
6,1 38 567
ocen
6,1 10 1 38567
5,0 27
ocen krytyków
W deszczowy dzień w Nowym Jorku
powrót do forum filmu W deszczowy dzień w Nowym Jorku

UWAGA! W recenzji nie będę się skupiał o licznych kontrowersjach wokól tego filmu - sprawa molestowania adoptowanej córki przez samego Allena, ale film to film i ma się on sam obronić, a moja ocena nie będzie w żaden sposób powiązania z tym, co myśle tak naprawdę o całej tej sprawie. Zapraszam więc do recenzji!

,,W deszczowy dzień w Nowym Yorku'' to najnowszy film Woody'ego Allena, który jest dosyć tajemniczą osobą pod względem reżyseri. Jego sposób opowiadania tych wszystkich historii jest bardzo unikatowy, oryginalny, jego styl jest taki sam. Otóż Allen też zapisał się na tych kartach historii jako jeden z najbardziej oryginalnych reżyserów na całej kuli ziemskiej. Ja do dziś jednak uważam, że film ,,O północy w Paryżu'' jest jego najlepszym filmem, zresztą bardzo lubię też ,,Nieracjonalnego mężczyznę'' oraz ,,Blue Jasmine'', w której Cate Blanchet odegrała wręcz nawet ,,życiówkę''. Niestety, ale ostatnie filmy Allena, czyli zaczynając od ,,Śmietanki towarszyskiej'' i ,,Na karuzeli życia'' nie były już takie dobre, chyba reżyser po prostu się pogubił w tym co robi. Na szczęście przyszedł ,,W deszczowy dzień w Nowym Yorku'', w którym Woody Allen powrócił do formy. Otóż historia jest bardzo prosta: mamy dwójkę bohaterów (Gatsby i Ashleigh), którzy na weekend wyjeżdżają do Nowego Yorku, ze względu głównie na to, że Ashleigh ma na Manhattanie bardzo ważny dla niej wywiad z samym Ronaldem Pollardem, który przeżywa obecnie kryzys twórczy. Oczywiście wszystko się później zaczyna komplikować, ale właśnie przy tym widz jeszcze bardziej się wkręca w opowiadaną historią i za to również Allena kocham. Nie zostawia on nigdy, nawet w swoich dwóch ostatnich filmach, widza obojętnego. Musi on go czymś zainspirować, żeby każdy, kto obejrzy jego film odnalazł w nim cząstkę siebie. To jest wręcz artystyczne porównanie, ale o to chodzi w kinematografii, aby film był nie tylko poprawny i dobry, ale żeby coś po sobie zostawił. Czy to w sercu, czy to w głowie, czy to w nas samych. Woody Allen również specyficznie tutaj podszedł do tej głównej historii, ponieważ rozdziela on tą główną parę i dopiero spotykają się ponownie już pod sam koniec filmu. Jednak nie w tym rzecz, tylko w tym, że tutaj odczułem coś takiego, że Ci bohaterowie, a najbardziej ta dwójka mierzy się właśnie z tą sztuką, kulturą i to już od nich zależy czy zaakceptują siebie samych i odnajdą w tym środowisku czy jednak nie jest to świat dla nich, ale było to właśnie ukryte pod taką lekką, letnią komedią romantyczną. Bardzo mi się to podobało i właśnie to połączenie, czyli sztuka plus człowiek. Jednakże reżyser uświadamia nam, że czasami jeśli człowiek za bardzo obcuje z tą sztuką to nie jest on już taki sam i niesie to za sobą spore konsekwencje. Oczywiście, takie schematy były już wielokrotnie powielane w innych filmach, ale reżyser, który dodaje też coś od siebie, próbuje nieco inaczej to pokazać.

Jednakże, połowa drugiego i trzeciego aktu są o wiele lepsze od pierwszego. Jasne, w tym pierwszym Woody Allen musiał nam tych bohaterów przedstawić, pokazać ich charaktery, nie na jedno zdanie i tylko w jednej scenie, ale czasami po bohaterach nie spodziewamy się tego, czego mogliśmy parę ładnych minut temu. Tak miałem z postacią Ashleigh, która była bardzo złożoną postacią, zarazem wariatką, zapaloną dziennikarką, ale i też skrytą młodą dziewczyną, którą zostaje rzucona od razu na głęboką wodę i pozostawiona w tym wielkim mieście, który nigdy nie śpi. Co do postaci Gatsby'ego, to rozumiem oczywiście jego motywacje, jest bardzo inteligenty, nie za bardzo przepada za swoją matką, która właśnie go w ten świat pcha, w ten bardziej arystokracki, lepszy, ale on woli właśnie oddać się grze w karty i w kości. Był właśnie takim prostym chłopakiem, który kocha swoją dziewczynę i chce z nią spędzić romantyczny weekend. Nawet, gdy zacznie padać deszcz. No właśnie, ten deszcz w filmie wielokrotnie się pojawi (nawet w tytule) i jest bardzo dobrze uzasadniony. Nie jest to powiedziane wcale w filmie, ale można wywnioskować z wielu rozmó bohaterów. Deszcz nie zawsze musi nam się kojarzyć własnie z takim smutkiem, nieszczęściem, ale tez z romantyzmem i z uczuciem wewnętrznego szczęściach. Te zestawienia generalnie zawsze szły w parze z tym co Woody Allen nam dotychczas proponował, również pod tym względem najlepiej wybrzmiała scena rozmowy matki z Gatsbym, która mnie totalnie rozłożyła na łopatki, ale także połączenie tego balu, w którym Gatsby bierze udział i imprezy, w której biorą udział same, filmowe gwiazdy i nie tylko: producenci, scenarzyści, cała wręcz ,,śmietanka towarzyska'' no i Ashleigh, która już od połowy filmu w tym świecie deczko się gubi, ale tak zarysowana jest jej postać, ale też wynika to z pewnych form w społeczeństwie.

Film ten, jak już wiele rzeczy na to wskazuje jest naprawdę mądry i zawiera wiele licznych przesłan, które gdzieś w tym świecie mają odzwierciedlenie i na tym ten urok generalnie polega. Również nie tylko w tym filmie, Allen przedstawia pewne normy, ale też i w ,,O północy w Paryżu'', czy ,,Blue Jasmine''. Umie on to wszystko umieścić w produkcji, ale zmieszać to delikatnie z taką przyjemną, komedią romantyczną. Oczywiście to co się i tu sprawdza, a Woody Allen jest w tym naprawdę genialny, to scenaiusz. Ja już tak dawno u niego nie widziałem aż tak dobrego scenariusza. Może jeszcze w ,,Śmietance towarzyskiej'' zachował ten swój talent, ale w ,,Na karuzeli życia'' wogóle tego nie odczułem. Zaś ,,W deszczowy dzień w Nowym Yorku'' ponownie mnie tym oczarował, wszystko było jak należy, wszystkie sceny, wątki po coś tu były, miały konkretne znaczenie dla fabuły. Dialogi wynikały z naturalnych zjawisk, co należy też mocno podkreślić, nie były one nie wiadomo skąd. Zaś co do wątków, to tu już zaczynają się schody, przede wszystkim spowodowane tym, że postaci jest zdecydowanie za dużo. Oczywiście rozumiem zamysł twórcy, żeby Ashleigh jak już jest w tym świecie filmowym to poznała zarówno reżysera, scenarzystę jak i aktora. Niestety, ale Woody ma trochę z tym problem, czyli nie umie on wyważyć odpowiedniego czasu ekranowego na daną postać. Najlepiej mimo wszystko sprawdziły się właśnie główje wątki, niż te małe etiudki, które czasami nie były potrzebne i można było je na spokojnie wyciąć. Woody też nas do tego powoli przyzwyczaił, ale w tym filmie konieczne to nie było. Tylko wybijało z odpowiedniego momentu i zanim ja ponownie wkręciłem się w tą historię minęło z dobre 10 - 15 minut projekcji.

Natomiast, jeżeli chodzi o obsadę, to ponownie pozytywnie zaskoczył Timothée Chalamet, który po raz kolejny udowodnił, że jest z niego bardzo wartościowy aktor i umie świetnie grać. Uważam, że jeszcze zawołuje świat swoimi rolami. Bardzo dobrze poradziła sobie Elle Fanning, której zbytnio nie lubię, ale w tym filmie pokazała, że naprawdę niezła z niej aktorka, bardzo dobrze utożsamiła się z Ashleigh i to nie była aktorka wcielająca się w postać, ale osoba z krwi i kości. Całkiem nieźle zagrał również Liev Schreiber, który właśnie wcielił się w tego reżysera, który przeżywa poważny kryzys i choć za mało było go na ekranie, zdecydowanie za mało, to i tak nieźle sobie poradził. Gorzej już w przypadku Diego Luny, może i miał taką postać, a nie inną, czyli takiego cwaniaczka, ale to i tak sprawiło, że nie czuje już do tego aktora takiej sympatii, jak było w przypadku ,,Łotra 1''. Jude Law też tak zanikał i znikąd się pojawiał, ale jego postać bardzo mnie podbudowywała podczas seansu i miło się go oglądało. Jednakże największe zaskoczenie sprawiła mi Selena Gomez, która rzeczywiście dobrze poradziła sobie z tą rolą. Ja ją do tej pory kojarzyłem tylko z ,,Czarodzieji z Waverly Place'', ale tutaj nareszcie pokazała, co potrafi. No i dzięki temu, nie mogę już się tym bardziej doczekać jej udziału w ,,Truposze nie umierają'', ale tam wydaje mi się, że nie wiele będzie jej na ekranie niż w tej produkcji. Również tym bardziej niespodziewałem się chemi pomiędzy Seleną Gomez a Timothee Chalamet, która była tak wiarygodna, prawdziwa, czuła, romantyczna, że wybór tych aktorów (Fanning, Gomez, Chalamet) to był strzał w dziesiątkę. Trochę szkoda mi Kelly Rohrbach, której postać została potraktowana nie dokońca tak jakbym oczekiwał i również za mało jej było, tak samo mogłoby jej nie być i żaden wątek na tym by nie stracił, a jedynie bardziej by podbudował pewną scenę, ale z drugiej strony, pewna rozmowa nie wynikałaby z pewnych rozwiązań.

To co również jest fantastyczne w tej produkcji to zdjęcia, scenografia. Ponownie te dwa elementy jak zresztą zawsze skradły moje serce i to był autentyczny Nowy York. Film był również dobrze zmontowany, dlatego podsumowując, film ,,W deszczowy dzień w Nowym Yorku'' dostaje ode mnie mocne 7 / 10. Bawiłem się na tym filmie naprawdę dobrze i widać, że Woody Allen powrócił do formy, mam jednak nadzieję, że nakręci kolejny film na takim, albo jeszcze wyższym poziomie no i też strasznie się cieszę, że film ten wyszedł po raz pierwszy do kin w Polsce, bo na takie słoneczne lato, odrobina deszczu się przyda. To by było na tyle i do zobaczenia wkrótce!

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones