Pusty film opowiadający chaotyczną i bez sensu historie, pozbawioną głównego wątku o bandzie
największych próżniaków i wyrzutków społeczeństwa, którym się wydawało iż po przeczytaniu paru
książek, wyjaraniu masy dżointów, przesłuchaniu paru płyt i przeruchaniu pół denver są jakąś
wszystko-mogącą elitą intelektualną.
W tym klimacie dużo lepszym wyborem jest film "wszystko za życie".
Uczą o nich teraz na uniwersytetach, więc trochę racji mieli. Nie wspominając o tym jak wpłynęli na Amerykę i resztę świata.
Ja szczerze mówiąc nie widzę żeby na mnie jakoś szczególnie wpłynęli, nie widzę też tego po moich znajomych czy po ludziach w towarzystwie których się obracam. No chyba, że Polska to nie "reszta świata"
Z resztą nie wiem jacy to byli ludzie i co mieli swoją osobą do zaoferowania, ale z filmu nie wynika żeby było to coś głębszego, ich totalne wyzwolenie nie ma żadnej myśli przewodniej wedle której mogliby robić co im się podoba... Z filmu wynika, że robili to tylko i wyłącznie dlatego że zwykłe życie ich nudziło i cały czas musieli być na ostrym melanżu, żeby pogodzić się ze swoją egzystencją w otaczającym ich świecie. Czyli tak jak mówię, bardzo próżne podejście, żyli na koszt innych, bo bez tego im się nudziło - pozdro. Przynajmniej tak przedstawia to film.
"Typowy beatnik to buntownik, charakteryzujący się niechlujnym ubiorem i wrogością wobec konsumpcyjnego społeczeństwa, zainteresowany filozofią, zwłaszcza buddyjską, dążący do prawd objawionych poprzez używanie narkotyków i alkoholu."
W filmie faktycznie jest pokazane jak to dążyli do "prawd objawionych" za pomocą alko i zioła, ale ta wrogość wobec konsumpcyjnego społeczeństwa, ograniczała się tylko i wyłącznie do żerowania na cudzych pieniądzach i uczuciach. Można fajnie się bawić, ale jak przychodzi co do czego, to skąd wziąć na to hajs? Można fajnie sobie bzykać z całym miastem, tylko kto się później zajmie dzieciakami? Najlepiej niech laska sama się martwi bo typ dąży do "prawd objawionych"... Ogólnie, faktycznie im się poprzewracało w du.... i faktycznie byli wszystkim znudzeni bo mieli za dobrze i z tego obijania się i balowania takie kwiatki powyrastały. Oni mi trochę dzisiejszych hipsterów przypominają. Po za tym w filmie nie ma nic na temat tego, że jakoby byliby zainteresowani jakąkolwiek filozofią, oprócz ich własną.
Anyway, to co jest napisane w wikipedi, ma jakiś tam sens, którego w żaden sposób film nie oddaje. W filmie Ci ludzie są przedstawieni jako niewyżyci, próżni menele żyjący na cudzy koszt. Nie może być tak że jeden cięzko pracuje, żeby drugi mógł się bawić i powieści sobie pisać. Co to za ludzie, żeby musieli pożyczać i nie oddawać pieniędzy, kraść wajchę, czy jedzenie.
To, że o czymś uczą na uniwersytetach nie oznacza jeszcze, że to jakieś wybitne dzieła są. Umówmy się, proza Kerouaca jest nudna na dłuższą metę, "On the road" to cegła, w której dzieje się w kółko to samo i na dodatek do niczego nie prowadzi, tak jak film. Bukowskiego w dużych dawkach się po prostu nie da czytać, facet cierpiał na straszliwą sraczkę twórczą i produkował bez przerwy, siłą rzeczy większość tego nie może być dobra. No i powiedzmy sobie szczerze, kto się dzisiaj podnieca Ginnsbergiem? Bitnicy żyją w masowej wyobraźni głownie dzięki legendzie, jako pre-hippisi, w ich czasach seks bez ślubu, palenie trawy i włóczenie się bez stałego zawodu było niesamowicie antysystemowe i skandaliczne, dzisiaj budzi pewien uśmieszek pobłażania, tak samo jak dzisiaj nikt nie uważa jazzu za muzykę zbuntowanej młodzieży.
A czy ja gdziekolwiek napisałem że to były wybitne dzieła? Mnie się podobają, ale daleki jestem od tak kategorycznych stwierdzeń. Kategoryczne stwierdzenia wolę pozostawić Tobie.
Bukowski nie był bitnikiem.