Cała historia zapowiadała ciekawy i poruszający seans, ale oczywiście wyszedł amerykański ulep okraszony kiepskimi kreacjami aktorskimi. Jeśli kiwanie się jak hamak i grymasy przypominające walkę za zatwardzeniem świadczą o talencie młodego Sutherlanda to ja wysiadam...Dla mnie jego gra była na maksa karykaturalna i ani przez moment nie uwierzyłam, że mam przed sobą zaburzonego chłopaka, który zmaga się z ogromną traumą z przeszłości. Widziałam po prostu aktora, który marnie udaje i nie radzi sobie z rolą.
Sorry Kiefer, ale 7 lat później Leo DiCaprio udowodnił w "Co gryzie Gilberta Grape'a", że można zagrać upośledzoną/zaburzoną osobę tak, że oddech w piersi zastyga. Ale cóż...to nie ta liga aktorska.