Piszę ów post nie dlatego, że uważam "Wesele" za arcydzieło, lecz dlatego, że cholera mnie bierze, kiedy pseudoznawcy kina nazywają obraz Wajdy: "niepotrzebnym, nudnym", "bardzo, bardzo złym", bądź "beznadziejną adaptacją przebrzmiałej sztuki". I od razu dają 1/10 - a co, bo na cholerę silić się na obiektywizm.
Wobec tego, też nie będę obiektywny i napiszę: co dla głupiego niezrozumiałe, to od razu głupie i nudne.
A film bardzo dobry. Sekwencje zabawowe nakręcone z taką petardą i żywiołem, że spokojnie można je ustawić obok sekwencji wesela z "Łowcy jeleni".
Doskonały młodopolski klimat, świetne zdjęcia i pomysły narracyjne tak błyskotliwe, że zapomina się o teatralnym rodowodzie pierwowzoru.
Cóż - wspomniałem, że zamierzam, tym razem wyjątkowo, być programowo subiektywny. Przyznaj, że ocena 1/10 do obiektywnych nie należy, co?
I dlatego piszesz takie uogólniające „dogmaty” typu „co dla głupiego niezrozumiałe, to od razu głupie i nudne”.
I bynajmniej do obiektywizmu nie pretenduję.