Sytuacja wyjściowa wydaje się wprawdzie nieco naciągana (niemieccy pracownicy wydelegowani do pracy w Bułgarii - nie proście i nie taniej było zatrudnić po prostu "swoich"? wśród tychże Niemców nich ani jednego lokalsa? do tego zakwaterowani w tak prowizorycznych warunkach?), ale to chyba jedyne, do czego można się przyczepić. "Western" smakuje jak proza McCarthy'ego - jest treściwy, mocny, wydestylowany ze zbędnych szumów. Rzeczywistość filmowa stworzona została nie atrap, lecz z pieczołowicie dobieranych i składanych, niczym mur z kamienia wznoszony w jednej ze scen, drobiazgów, niuansów, obserwacji. Ten świat wchłania całym sobą, żyje, jest organizmem założonym z obrazu, piekącego światła, nieustannego brzęku much, żadną tam dekoracją. Podobnie jak bohaterowie, zwłaszcza główny (grany ponoć przez naturszczyka Meinharda Neumanna - z twarzy taki nieco bardziej wyrazisty i ociosany Solejuk :), zredukowani w znacznym stopniu - z powodu barier językowych, obyczajowych i kulturowych - do prostych komunikatów i gestów, przenikliwych spojrzeń w oczy. Między nimi, w tej gęstej, dusznej i zarazem pięknej, wręcz rajskiej scenerii, narasta konflikt, ba, cała masa konfliktów. Reżyser jednak, i chwała mu za to, inteligentnie operuje napięciem i relacjami między bohaterami, wodząc nieco widza za nos, igrając z oczekiwaniami i przyzwyczajeniami. Co jeszcze bardziej wzmacnia realizm obrazu i wychodzi temu udanemu antywesternowi na dobre.
Reżyser... Nawet pani reżyser! Zaskakuje, że kobieta zrobiła takie męskie, gęste od napięcia kino! :D
Bułgarzy uciekają za pracą, ale żeby nie było w kraju kompetentnych budowniczych elektrowni wodnych? Prędzej bym widział ich w Polsce lub innym kraju sąsiednim, ale nie taki kawał od Niemczech.