Chyba tak. Przypomniał sobie, że mimo wykorzystywania niektórych motywów prawie w każdym swoim filmie, zawsze olśniewał widzów oryginalnością, która z filmu na film pozwalała mu tworzyć coś świeżego i odjechanego. Tak jest w "Prisoners of the Ghostland" i trzeba oddać lwią część zasług parze scenarzystów (co ciekawe aktorów, w pisaniu raczej debiutujących), lecz również docenić, że reżyser wybrał naprawdę dobry tekst. Czegoś takiego jeszcze od Sono nie widziałem i właśnie o to chodziło!
Nawet Cage, którego nie znoszę, tutaj mi nie przeszkadzał. Jest tu porąbanie (pierwsze sceny w rejonie Ghostland), śmiesznie i makabrycznie (wybuch jądra), mocno (fighty i metafory) i smutno (atomówki, krzywdzone dzieci). No i ten symbol, gdy zegar wybucha i ludzie wreszcie czują się wolni. Czy nam nie przydałaby się taka eksplozja naszych zegarów? Żeby przestać czas wykorzystywać, a zacząć spędzać, jak namawiał ostatnio w klipie Pezet?
A to zarąbiste imaginarium wzorowane trochę na westernowych countryside, trochę na japońskich uliczkach, piekielne wizje ludzi-śmieci, duchów-lalek i samego tytułowego Ghostland! Naprawdę, ten film jest niedoceniany. Nie mówię, że całościowo jest to film wybitny, lecz na pewno nie zasługuje na średnią poniżej 4.