PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=775897}
6,6 11 596
ocen
6,6 10 1 11596
8,0 35
ocen krytyków
Wieża. Jasny dzień
powrót do forum filmu Wieża. Jasny dzień

Film jest zachwalany jako wpisujący się w świeży trend w światowym kinie grozy, gdzie główny nacisk kładziony jest nie tyle na straszenie, co na budowanie dusznej atmosfery. Oparcie na lęku. Przytacza się podobieństwa do The VVitch czy It Follows.

Sorry, ale nic z tego. W istocie Wieża (...) bardziej przypomina... serię Paranormal Activity. Serio, a co gorsza - kopiuje jego wzorce wyjątkowo nieudolnie.

Dlaczego? Struktura filmu jest następująca - 90% stanowią materiały kręcone kamerą z ręki, z wyjątkowo źle dobranymi kadrami, do czego dochodzi także kilkadziesiąt (przestałem liczyć po 24) najazdów kamery. Reżyserka jest jakąś fetyszystką transfokacji, bo tych zoomów jest po prostu zatrzęsienie, a praktycznie żaden z nich nie ma jakiegokolwiek sensownego zastosowania. Realizacyjnie przypomina to serialowe komedie typu The Office czy po prostu... nieudolną pracę wujka-kamerzysty na weselu. Ok, postawiono na kręcenie w kluczu realizmu - no dobrze. Tylko po cholerę te ciągłe najazdy? Całość wygląda jak materiał z klasycznego found footage (BWP czy Paranormal Activity się kłania), tyle że tutaj NIE MA wśród bohaterów kamerzysty, który by uwieczniał ekranowe wydarzenia. To, że wszystko jest kręcone tak "realistycznie", a także że większość zdjęć jest na bliższych planach czy nawet zbliżeniach, dałoby się fajnie uzasadnić zamysłem reżyserki, by widz doznał możliwie jak największej immersji - by poczuł się, niemym bo niemym, ale uczestnikiem tamtych zdarzeń. No ale NIE, wybaczcie - całość jest ewidentnie pokazana tak, jak by była widziana okiem KAMERZYSTY. Ludzkie oko nie robi takich typowo "kamerowych" najazdów, to jest zabieg zupełnie nienaturalny dla naszych aparatów wzrokowych, no ale nie wiem, może po prostu w kinie wyświetlili mi przypadkowo wersję przygotowaną specjalnie dla Predatorów - nie można wykluczyć takiej możliwości.

Coś, czego jednak naprawdę nie sposób wytłumaczyć, to montaż. Film jest OKRUTNIE nim pocięty. Ujęcie są krótkie, bardzo często się zrywają, co gorsza - niejednokrotnie widać jak na dłoni, że nie ma to jakiegokolwiek przymyślanego zastosowania. Żeby wam zobrazować, posłużę się takim literkowym grafem. :) Otóż taki montaż jest stosowany np. przy wypowiedziach jednego bohatera - wypowiada on tekst A, następnie jego kwestie od B do - powiedzmy - G są wycinane, by montażem przejść po A od razu do H, dla oszczędności czasu - i to ma sens. Rozumiecie - jest scena rozmowy, bohaterka inicjuje dialog jakąś wypowiedzią, reżyserka montażem nam wycina jakieś tam bezwartościowe bzdury, by przejść do czegoś ważniejszego. Powszechny zabieg, co więc mogło pójść źle? Otóż w Wieży zliczyłem co najmniej 2-3 sceny, w których cięcie montażowe jest wbite pomiędzy kwestie A i B, których poza tym cięciem nie oddziela zupełnie NIC (jak choćby inne ujęcie kamery, kwestia innego z bohaterów etc.). Po diabła?

Co gorsza, taki poszatkowany montaż to zabieg bardzo specjalistyczny i o wyjątkowo wąskim zakresie zastosowania. Świetnie wykorzystuje go choćby Smarzowski. Przypomnijcie (obejrzyjcie?) sobie Wesele czy najlepiej Drogówkę - tam w ten sposób pocięty jest pierwszy akt, a więc ekspozycja. Widz otrzymuje tą drogą bogate, szerokie wprowadzenie w świat przedstawiony, na co reżyser nie traci zbyt wiele czasu ekranowego. Oczywiście, można posłużyć się nim i w innej sytuacji, jak np. podczas sekwencji pijackich rajdów głównego bohatera Pod mocnym aniołem. Nie musimy patrzeć, jak protagonista zalicza "wjazd i zjazd" w czasie rzeczywistym, bo dzięki takiemu montażowi wystarczy nam kilka zbitych ze sobą króciutkich ujęć, z których każde pokazuje coś innego. I zwróćcie proszę uwagę na słowo "zbitych" - ten zabieg bowiem świetnie nadaje się właśnie do łączenia odleglejszych czasowo i miejscowo wydarzeń. Wykorzystywanie go do przecinania dwóch kwestii jednego bohatera, których i tak nic innego by nie rozdzieliło, jest po prostu kompletnym nonsensem. Już nie wspominając o tym, że to co jest dobre prze kilka minut, *niekoniecznie* musi się sprawdzać przy rozciągnięciu tego na półtorej godziny...

Na koniec "wrócę do początku", czyli tego rzekomego "napięcia". W tym filmie go zwyczajnie BRAK. Dlaczego? Otóż Wieża, jako film i jako opowieść, w żaden sposób się nie rozwija. Cały czas mamy ten sam schemat - 90% to ujęcia względnej sielanki, a ta reszta, która w założeniu ma być creepy, najczęściej przybiera postać... wizji. Któregoś z bohaterów, może ogólnie przyszłości? Istotne jest jedynie to, że najpewniej nie dzieją się one naprawdę, a przekonanie moje wynika przede wszystkim z tego, że wydarzenia w nich pokazane w ŻADEN sposób nie wpływają na bohaterów. W takim głupim Paranormal Activity atmosfera się jednak stopniowo zagęszcza - dziwnych wypadków i niepokojących sygnałów jest coraz więcej i osiągają one coraz większą skalę. W Wieży... niemal nic takiego nie ma miejsca. A jeśli już coś się dzieje, to mamy od razu przeskok od A do Z - tak jest choćby z wątkiem księdza. Podczas pierwszej próby ceremonii postać jest w doskonałej formie, by przy następnej doznać całkowitego załamania i rozpadu. Co ciekawe, w swoim trzecim, finalnym akcie (czyli podczas właściwej komunii) nie wypada wcale gorzej niż przy drugiej próbie, a więc jego chyba upadek mocno wytracił na prędkości... co oczywiście zupełnie z niczego nie wynika.

Ech, lista problemów jest jeszcze dłuższa, ale już późno, na razie starczy. Podsumuję jedynie, że największą siłą tego filmu jest jego... promocja, a szczególnie wypowiedzi reżyserki. Ten slogan, od którego rozpoczyna się projekcja - "film oparty na przyszłych wydarzeniach", komentarze o zaplanowanej przez twórczynię wolcie gatunkowej (która w istocie wcale nie ma miejsca, bo film utrzymuje swoją strukturę praktycznie do samego końca, przy czym finał jest ewidentną konsekwencja wyboru takiej formy - żadnym więc zaskoczeniem) oraz - mój ulubiony - o "rozpadzie filmu" (ponownie - obietnica bez pokrycia). Cholera, to wszystko (plus osobliwy tytuł) brzmi NAPRAWDĘ niezwykle intrygująco, i ja strasznie temu filmowi kibicowałem.

Niestety, wyszła niespójna i pretensjonalna bryndza.

ocenił(a) film na 8
puchaczcooper

hej, ten tytuł + film oparty na przyszłych wydarzeniach to klucz do interpretacji

caseumnube

Wyjaśnij proszę.

ocenił(a) film na 4
puchaczcooper

"Realizacyjnie przypomina to serialowe komedie typu The Office" - oj, tego szukałem :) Tyle że w "The Office" miało to sens, bo wyłapywane były np. zabawne konsternacje bohaterów i ów mini-zoom podkręcał walor komediowy. Pierwszy raz zauważyłem te zoomy w "Królestwie" Von Triera, które również było przepełnione humorem. W "Wieży... " nie widać w tej technice żadnego sensu, poza irytowaniem i rozpraszaniem uwagi.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones