na tym tam tytułowym w cocomo na którym i ja rok temu byłem w pięć minut zaledwie wydarzyło się więcej, ale ta przepaść pomiędzy wyobrażeniem a stanem faktycznym jest taka pocieszna..
ha! przyjacielu, tym komentarzem wyjątkowo trafiłeś w dziesiątkę! ale cię zaskoczę, byłem ci ja w ów czas trzeźwy co pozwoliło mi właśnie zauważyć kilka rzeczy, których moi koledzy w pomroczności swojej zatopieni dojrzeć nie zdołali! pamiętam np. że butelki na stół zawsze wjeżdżały otwarte, zaś na drugi dzień koledzy mieli karty poblokowane w wyniku jakichś astronomicznych kwot godnych co najmniej dwóch arabskich szejków wstrząśniętych i zmięszanych, które rzekomo, za kotarą i na prywatnych pokazach gimnastycznych chcieli wypłacać sobie (szczęśliwie mieli poustawiane limity, ale myślę sobie - być może dlatego właśnie kluby te zostały ostatecznie pozamykane?). zatem więc twoja rada jest cenna i się na pewno sprawdza: porzućcie wszelakie zmysłów pomięszanie wy, którzy u bram cocomo kiedykolwiek staniecie.. tutaj jednakowoż napotykamy sławiony błogo paradoks, bo nie znam doprawdy, a nawet trudno mi jest sobie wyobrazić osobę, która chciałaby w owe czeluście piekielne kiedykolwiek wejść dobrowolnie i na trzeźwo (może poza moim kuzynem staszkiem, ale zostawmy w spokoju biedaka, temu coś brakuje pod sufitem, a do tego nie tylko piątej!). ja, kiedy mnie owe urokliwe humanoidy pełniące jednocześnie funkcję chodzących billboardów reklamowych na starówkach wszelakich zaczepiają i zapraszają zwyczajowo i za pewnym poematem zawsze odpowiadam: nigdy więcej! one się wtedy uśmiechają, ja się też uśmiechnę wtedy i to z reguły wystarcza - odpuszczają! zaczem rozchodzimy się w zgodzie, ku słońcu, ku prawdzie, bo ojczyzna wzywa, każde w swoją stronę - czego i nam, mój zagorzały filmwebowy adwersarzu, z tego miejsca życzę.. twoje zdrowie!