Ostatnimi czasy naszło mnie na powtórki z dzieł mistrza. Ma to trochę związek z tym, że zdobyłem niedawno wczesne (nie oglądane jeszcze przeze mnie) filmy Szweda i dobrze jest, w moim mniemaniu, zestawić je z jego dojrzałą i uznaną już twórczością. "Wieczór..." jest pierwszym dziełem Bergmana w pełni udanym. Nie ma tutaj mowy o jakichkolwiek dłużyznach (które były chociażby w opisywanym wyżej "Pragnieniu"), każda scena znajduje się na swoim miejscu i jest jak najbardziej potrzebna. Reżyser z wrodzoną sobie prostotą analizuje związki damsko męskie nie oszczędzając widzom najmniejszego szczegółu (chociaż do bezwzględności takich "Szeptów i krzyków" jeszcze daleko). Bergman nie pochlebia widowni a wręcz odwrotnie bezwzględnie ukazuje całą zgniliznę toczącą duszę człowieka. Jest to jak ekshibicjonizm duszy posunięty do granic bólu. Świetnie zagrane i wyreżyserowane sceny wsparte niezłą grą aktorską (nie "zagrabione" jeszcze przez ulubieńców reżysera). Film wypełniony po brzegi trafnymi obserwacjami i "żywą" psychologią. "Musisz oglądnąć" dla wszystkich, o fanach mistrza nawet nie wspominając.