(...) Niestety, pierwsze minuty szybko ustępują miejsca następnym, a „Dom duchów” popada w ruinę. Przeciętne efekty CGI, nadmiar jump scare’ów oraz zbiór najprostszych klisz (np. opętane dziecko, któremu oczy obracają się o sto osiemdziesiąt stopni) niemal na każdym kroku przypominają, że wydano „Winchester” w pierwszym kwartale roku: w trakcie tzw. „dump months”, czyli miesięcy, gdy widzowie niechętnie odwiedzają kina. Filmowi nie warto poświęcać czasu: oglądając go, wyobrażamy sobie lepszy, sensowniejszy horror − ten, przez który brniemy, napędza tylko frustracje. Niewiele ujrzymy w „Domu duchów” tytułowych upiorów oraz słynnych labiryntów; poznamy jeszcze mniej koszmarnych tajemnic. Prosty, paranormalny horror przemienili bracia Spierig w dramat rodzinny, który jest jednak nużący i letargiczny. Gorętsze emocje wzbudza jedynie scena rozegrana na schodach, w której Mirren próbuje odpierać ataki demonicznego malca.
Pełna recenzja: #hisnameisdeath