PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=874344}

Wkrocz w ciemność

From Black
4,2 494
oceny
4,2 10 1 494
Wkrocz w ciemność
powrót do forum filmu Wkrocz w ciemność

Przyznam, że jako matka „wkraczałam w ciemność” z pełnym powagi skupieniem. Byłam łatwym celem, bo trudno mi patrzeć na krzywdę dziecka, nawet gdy udawana na potrzebę filmu.

Mimo to nie umiem się godzić z dosłownością podobnych produkcji i wciąż poszukuję minimum psychologicznej wiarygodności. Bodaj w trzeciej odsłonie Obcego, potwór zabija lekarza i osacza Ripley, zbliżając pysk do jej szyi. Tam jakoś mi się to wszystko składało w spójną całość, bo i potwór jak trzeba, i skrajne przerażenie zagrane przez Weaver koncertowo.

Kiedy twórcy decydują się iść w niemal namacalną dosłowność, wszystko musi być perfekcyjne, od gry aktorskiej poczynając, poprzez charakteryzację, oprawę dźwiękową, oświetlenie, aż po tło fabularne – tak, aby widz nie czuł się komfortowo ze swym brakiem wiary w to, na co patrzy.

Tutaj niestety był z tym kłopot, choćby z tego względu, że nie udało się zatrzeć granicy pomiędzy wymiarem fizycznym i astralnym. Np. scena wśród traw wyraźnie wskazywała na podróż bohaterki do innego wymiaru, a tam, zamiast innowymiarowej maligny ekstremalnej obcości, głupkowata kłótnia o przeżuwanie kawałków kozy i niewiarygodne fochy nad kielichem zwierzęcej juchy. Serio? Zrozpaczona narkomanka, która do tej pory przeszła przez szereg rytuałów, podczas których lewitowała i doświadczyła bezpośredniego kontaktu z przybyszem z innego wymiaru, nagle się waha przed wypiciem odrobiny krwi? Owszem, zrozumiała, że musi kogoś poświęcić, ponieważ bierze udział w ofiarnej sztafecie, ale jej wątpliwości pozostały dla mnie zdawkową atrapą. Nie pomógł fakt, że przecież wcześniej zawiodła już własne dziecko i mistrza ceremonii-terapeutę (opuszczając krąg). Miała zatem spore doświadczenie z transformowaniem poczucia winy. Sprowadzenie ofiary w postaci byłego partnera było rozwiązaniem o tyle oczywistym, co scenariuszowo chybionym, ponieważ był postacią trzecioplanową, a dodatkowo pokazaną jedynie w sposób gwarantujący antypatię widza. Dlatego jego „ofiara” miała dla widza jedynie charakter, hmm, rozrywkowy. Jako widzowi nie dano mi szansy wczucia się w moralne rozterki Cory. To wręcz abecadło roboty scenopisarskiej – nie oczekuj od widza ślepej wiary w swój pomysł; zmuś go, żeby chciał uwierzyć; nie „proś” o uwagę, tylko wyrwij mu emocjonalne bebechy – to cel dobrego scenariusza, a tu twórcy przemknęli psychologicznymi opłotkami.

Zważywszy powyższe zastrzeżenia, nie mogłam poważnie traktować zabaw solą, magicznych znaków, świec i całej reszty standardowego zestawu obowiązkowego. To wszystko musi być umiejętnie rozgrywane z precyzją dobrze zaplanowanej rozgrywki szachowej, a nie rzucane na ladę jak krwawy ochłap, na zasadzie: bierz co chcesz i dziękuj za obfitość towaru.

Postać demonicznego przybysza kompletnie położyła spektakl. Zdecydowanie lepiej było go nie pokazywać i pozostawić jedynie fantazji widza. Trzeba wiedzieć, jak daleko można się posunąć, żeby nie przekroczyć cienkiej linii pomiędzy chwytającym za gardło widowiskiem, a komediową farsą. Żeby nie być gołosłowną przywołam dwa, w mojej subiektywnej ocenie, przykłady udanego uchylania rąbka tajemnicy: przerwana materializacja Lucyfera w ostatnim epizodzie „Mieczy Waylanda” z serialowej wersji przygód Robin Hooda („Robin z Sherwood”) i finałowe objawienie w „Egzorcyście”. Według mnie tak się to robi, jeśli jako twórca dbasz o widza, zamiast gonić za tanią sensacją.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones