Arcydzieło na pewno to nie jest, jednak pokazuje komedie romantyczne z zupełnie innej strony - lepszej. Co prawda niektóre momenty w filmie wydają mi się zbyt nieprawdopodobne i uważam, że film powinien się skończyć w momencie śmierci Jed'a.
A co Wy sądzicie na ten temat?
Poza tym uważacie, że taka miłość jest możliwa? ;)
Pozdrawiam :)
Nigdy nie przepadałem za komediami romantycznymi a ponieważ pierwszy kontakt z nimi miałem za pośrednictwem polskich komedii - m.in. adaptacji kasiążek K. Grocholi zapałałem do gatunku głęboką pogardą.
No ale wiadomo, że na polskim podwórku świat się nie kończy i nieświadom tego czym jest Crush doznałem całkiem miłego zaskoczenia. Film jest prosty, niepretensjonalny, bez wydumanych pseudo-filozowiczno-egzyustencjalnych dialogów maskujących nędzę fabularną. Strasznie mi przypadło to żeńskie trio do gustu, z ich kompleksami, obawami, zagubieniem i olśnieniem żywiołową miłością, która dotyka Kate (nie lubię Andy McDowell, ale tutaj wypadła naturalnie).
Dla mnie też film mógłby się skończyć na śmierci Jed'a - nie wiem czy nie byłoby to jednak posunięcie zbyt drastyczne pchające ten film w rejony melodramatu z gorzkim zakończeniem. A nie taki - widać - mieli zamiar twórcy. Podoba mi się - i wcale nie razi banałem - teza, że na prawdziwą, żywiołową miłość nigdy nie jest za późno.
No i Jed to niezłe brytyjskie ciacho w stylu bad-boya ;D.