Film ogląda się jednym tchem. Trudno także mieć zastrzeżenia do gry aktorskiej, która jest bardzo wiarygodna i umiejętnie stara sie balansować między skrajnościami - tytułowy bohater nie jest ani przesadnie sympatyczny (choć niektóre jego zachowania mogą takimi sie wydawać), ani przesadnie brutalny i bezwzględny (nie ma więc epatowania przemocą, jak to się zdarza w kinie amerykańskim). Pojawia się tutaj (ale nienachalnie) wątek wykorzystywania mediów przez przestępców i elementy traktowania ich jak celebrytów. Wszystko to jest jednak dobrane w idealnych proporcjach.
Jest to dobre, naprawdę dobre kino francuskie. Nie amerykańskie, ale francuskie właśnie.
Pojawia się jednak pytanie o to, czy jest tu coś więce? W drugiej części reżyser zdradza ambicje pogłębienia portretu psychologicznego głównej postaci. W rozmowach z dziennikarzami przeprowadzającymi wywiady ze słynnym gangsterem padają dobre, egzystencjalne pytania: o sens życia, o starość, o dobro i zło. I padają też banalne odpowiedzi. Główny bohater jakby na prędce wymyśla metafizykę, do swojej przestępczej działalności a potem nawet zdaje się usiłować postępować zgodnie z tą pospiesznie wymyśloną ideologią.
To chyba nie jest to nieporadność reżysera, ale świadomy zabieg, którego sens sprowadza się do konstatacji na temat "banalności zła".