jak to u mccarthy’ego – ktoś gdzieś przyjeżdża, ktoś kogoś spotyka, czyjeś życie zmienia się bez żadnych gwałtownych wstrząsów i spektakularnych zwrotów akcji. zwyczajność egzystencji bohaterów i ich perypetii jest jednak pozorna, w każdym z nich jest jakieś pieprznięcie, skaza, (anty)wartość naddana. w trzecim filmie reżysera „dróżnika” bohaterów z takimi rysami jest zbyt wielu, by poddać się pokusom stosowania łatwych rozwiązań na płaszczyźnie fabuły – a mccarthy, niestety, w kilku miejscach się poddaje. ale nic to. giamatti jest świetny, małomówny młody zapaśnik dobrze się zapowiada, więc czasu na godzinę czterdzieści sześć ludzkich losów i sprawek według twórców „win/win” żałować nie należy. zwłaszcza, że jak to już ktoś zauważył – na deser podano the national w bardzo krojącym kawałku.