Dotąd Don Pedro tylko mrugał oczkiem do fanów Hitchcocka. Tym razem naszpikował nawiązaniami względem jego dzieł cały swój film. "Złe wychowanie" to oczywiście typowa dla reżysera, lekko telenowelowa historia pożądania, ale wypełniona nadzieniem w postaci prawdziwego suspensu. Do tego dochodzi kropla autobiografii, metafilmowe zabiegi oraz odważne kreacje aktorskie. Przepis na sukces.
Zastanawiam się czy mocne 7 czy słabe 8... Czas pokaże.
Moim zdaniem to ostatni w pełni udany film Pedra, kolejne są sprawnymi, ale tylko potwierdzającymi kunszt reżyserski filmami. Ten jako ostatni, może będą kolejne (?), wnosił coś oryginalnego do stylu reżysera, nie był jak swego rodzaju "The Best Off...", jak jego ostatnie film, będące w gruncie rzeczy powarzeniem sprawdzonych motywów i cytowaniem samego siebie (np. passu świetnie zrealizowanej, ale tak naprawdę wtórnej "Skóry, w której żyje"). Ten film jest tak inny od wszystkiego co zrobił wcześniej i później, większość postaci jest charakterologicznie wyjątkowo paskudna, szkoda, że warstwa seksualna odrzuca tak wielu widów, a szkoda, bo jest to film brawurowy.
Almodovara oglądam po kolei, więc z tego co mówisz nie czeka mnie już zbyt wiele tak udanych seansów.
One nie są gorsze, to bardzo dobrze zrealizowane kino, pod każdym względem, ale dla mnie są to filmy wyprane z inwencji, mam wrażenie, że A. nie ma nowych pomysłów, powtarza niektóre bardzo znane sceny np. z "Kiki" w "Skurze...". Jeśli szukałbym określenia na tego typu kino, to pasuje do niego określenie filmowa kaligrafia. Choć może jestem zbyt krytyczny.
Wpis się ujawnił...
Dodam jeszcze, że "Złe wychowanie" to chyba jedyny film, w którym seks, sceny seksu są w 100% uzasadnione fabularnie, mogę nawet powiedzieć, że film byłby bez nich uboży treściowo.
Ja mam akurat wrażenie, że można by się bez niektórych obejść. Traktuję je jako pikantny smaczek, którym Almodovar specjalnie odrzuca od siebie ludzi zamkniętych na kino lekko queerowe. Pasowały do konwencji, lecz wyobrażam sobie "Złe wychowanie" bez nich i nie widzę wielkiej straty, zwłaszcza fabularnej. Nadal wszystko miałoby sens, a byłoby jedynie trochę grzeczniejsze, co głównie największych fanów reżysera mogłoby zawieść...