Film nie byłby może zły, nawet podobał mi się sposób w jaki reżyser pokazał przeżycia tej kobiety-świadka, ale te niedorzeczne wtrącenia rodem z wycieczki rodzinnej. Po co pakować w poważny, dobry film zdjęcia ukazujące życie na ulicach Nowego Jorku i to w tak nachalny sposób? Ja rozumiem w jakich czasach był kręcony, że Stany mogły robić wtedy wrażenie, ale ekipa mogła sobie nagrać "wycieczkowe" zdjęcia na prywatną taśmę i miałaby w sam raz do pokazywania rodzinie. Reżyser niestety użył do tego filmowej taśmy i każe widzom fascynować się jego eskapadami. Co za prywata!
Oglądając film i widząc machających i uśmiechających się do kamery ludzi pasujących do reszty jak pięść do oka traciłem do niego szacunek i mam wrażenie, że reżyser należytego też nie miał. Podobne rzeczy widziałem w "Kochaj albo rzuć" gdzie Chęciński zapomniał, że kręci film i przez bite 15 minut nagrywał paradę na ulicach Chicago.