Zachęcony sukcesem "Purple Rain", Prince postanowił spróbować sił w kinie także jako reżyser. Efekty jego wysiłków nie są zbyt wielkim powodem do chluby, choć uważam że "Under the Cherry Moon" wcale nie jest aż tak złe jak zwykło się uważać. Jest to kicz, owszem, ale kicz raczej lekkostrawny i przyjemny. Dzięki ciekawej stronie wizualnej (czerń i biel, stylizacja na kino lat 40-, 50-ych) i oprawie muzycznej można przymknąć oko na kiepskie aktorstwo i - chyba jeszcze gorszy - scenariusz. Sama warstwa fabularna to romansidło w najczystszej postaci, ale w obranej konwencji ta "harlequinowa" bajka broni się całkiem nieźle. Przede wszystkim - dla fanów gwiazdora, reszta może sobie odpuścić. Jako bonus: genialny "Kiss".