PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=833087}

Zakonnica II

The Nun II
4,9 16 442
oceny
4,9 10 1 16442
2,8 6
ocen krytyków
Zakonnica II
powrót do forum filmu Zakonnica II

Niestety, wyszedłem z kina rozczarowany. Nie to, że miałem jakieś wygórowane oczekiwania względem blockbustera – liczyłem raczej na przeciętnej jakości rozrywkę i chociaż przyzwoity klimat, który stanowił niewątpliwy atut pierwszej części. Niestety i tu się zawiodłem. Co by tu dużo pisać? Powiedzieć, że ten wyrób fimopodobny jest ułomnym dziełem, byłoby daleko idącym niedopowiedzeniem – takim, które wręcz przekłamuje rzeczywistość. Owszem, to był horror, ale niekoniecznie w takim sensie, jakim zamierzyli go twórcy.

To był horror, ale dla inteligencji widza. Horror dla jego poczucia gustu i oczekiwań. Oj tak. Prawdziwa groza, która – przełamując czwartą ścianę – zabrała nam bezpowrotnie te niecałe dwie godziny z życia, których już nigdy nie odzyskamy. Można wręcz pokusić się o twierdzenie, że film ten skłania do rozważań dotyczących przemijalności i nieuchwytności naszego czasu.


Żeby trochę pobawić się kontrastem i załadować manę do ostatecznego seansu nienawiści, zacznę od plusów:

– Oświetlenie. Doświadczymy pięknych palet kolorów, które trafnie współgrają z tematyką. Całość jest podszyta gęstą mgłą, kurzem i cudowną grą światłocieniem, której nie powstydziłby się sam Caravaggio. Sama warstwa graficzna stoi na bardzo wysokim poziomie, choć niestety – także i tu zdarzały się niekiedy problemy, ale o tym później.

– Styl retro. Co tu dużo mówić? Kocham. Obserwowalny od jakiegoś czasu powrót do przeszłości w kinematografii jest z pewnością czymś pozytywnym, co jak nic innego potrafi uwydatniać nastrój – no i oczywiście jest to po prostu ciekawe wizualnie. Stroje z epoki to prawdziwy miód.

– Choć o fabule nie mam zbyt dobrego zdania, to na pewno należy zwrócić uwagę o wątek witrażu w kaplicy, tego z kozłem. Nie podoba mi się to, w którą stronę twórcy z tym zawędrowali, ale sam motyw diabła „mieszkającego” w podobiźnie kozła, którego oczy się świecą i wówczas pod żadnym pozorem nie należy odwracać spojrzenia, uważam za świetny motyw. Jeśli gdzieś szukać w tym filmie elementów grozy, to właśnie tam.

- Scenografia. Mimo że lokacje są nudne i ograniczone (twórcy serwują nam tylko parę powtarzalnych miejsc i to w zasadzie tyle), to jednak diabeł tkwi w szczegółach – po prostu dobrze przemyślano detale. Rzeźba skryta pod całunem w tej zamkniętej kaplicy zdecydowanie działała na wyobraźnię – to samo dotyczyło wszelkich ciemnych kątów i mrocznych zaułków.



Dobra, a teraz wylejmy wiadro pomyj:

– Pierwsze, co rzuciło się w oczy, były efekty specjalne. Ich taniość, sztuczność i kompletny brak jakiejkolwiek subtelności sprawiały, że miałem wrażenie, jakbym przeniósł się do Hogwartu i oglądał magiczny turniej Harrego Pottera. Serio, zoomy na ryj wyszczerzonego demona rodem z fantasy? „Spektakularne” pojawianie się modelu 3D Zakonnicy na środku jakiegoś pomieszczenia? Te „złowieszcze” twarze, latające tam i nazad i ociekające czarnymi plakatówkami? Naprawdę, nawet nie wiem, jak to skomentować. Pomijając, że to kompletnie niszczy horror (o czym niżej), to w dodatku przywodzi na myśl młodzieżowe kino z nieco wiedźmińskim pazurem.

– Kolejny problem: skakanie między ujęciami low-key i high-key stanowiło istną torturę dla oczu. Twórcy w wyrazie jakiegoś szaleńczego sadyzmu postanowili przybliżyć widzowi mękę św. Łucji w bardzo namacalny sposób, rzucając urywki z jasnych flashacków bohaterki na przemian z ciemnymi scenami piwnicy. Myślałem, że oślepnę – film zdecydowanie nie dla epileptyków, a ból głowy po seansie gwarantowany.

– Dalej, to to, że… rany, ten film nawet nie był horrorem. No bo w zasadzie czego mieliśmy się tam bać? Tej fantastycznej strzygi? A może owłosionego Azorka Tuptusia, który w pewnym momencie zaczął nas gonić niczym przykładny kundelek na nieogrodzonych terenach działkowych? I nie, nie chcę tu oczywiście mówić o osobistym odczuciu lęku dla każdego odbiorcy, ale o tym, że ten film obiektywnie nie zawiera elementów grozy. Nie oszukujmy się, cała „horrorowość” tego filmu zbudowana została na jumpscare'ach (dość przewidywalnych zresztą). Nie boimy się NICZEGO, co pojawiło się w tym filmie – ale tego, żeby nam coś na pysk nagle nie wyskoczyło. To niesamowicie irytujące uczucie. No super, parę razy mocno podskoczyłem w trakcie seansu, no i co z tego? Where groza? Takie „straszenie” to okropnie tani i prymitywny zabieg, który w ogóle nie posuwa fabuły naprzód, a jedynie bazuje na wywoływaniu szoku, podobnego do przestraszonej sarny w lesie.

Horror, by być strasznym, musi budować grozę za pomocą nastroju i fabuły – niedopowiedzeń, subtelności, nieprzewidywalności, suspensie i uświadamianiu sobie tego, co nas mentalnie przerasta. Powinno się stopniowo budować napięcie, by przerażać nas tym, co zupełnie nieznane. Prawdziwa groza prowadzi do paranoi i straszy nas naszą własną wyobraźnią – stosuje terror. Nie wiemy, kto czai się za rogiem. Co to za kształty? Czy jesteśmy sami w tym obcym, niezrozumiałym dla nas świecie? Czym są te straszliwe istoty?! Gdzie się podziały…? Co się stało z ciałami?

Tymczasem w „Zakonnicy II” nie mamy niczego nieznanego. Wałkujemy ciągle Valaka, którego znamy już na wylot z poprzednich filmów. Jest krańcowo przewidywalny, schematyczny i w zasadzie straszy tylko nagłymi atakami niczym niegrzeczny bachor na rodzinnej stypie. Scenariusz nie ma w sobie za grosz subtelności, a wręcz eksponuje siły zła na wzór wspomnianej wcześniej fantastyki dla nastolatków. Kompletne zaprzeczenie idei horroru. Nie mamy też poczucia zagrożenia (no, chyba że mówimy o tym, że coś nas goni i trzeba uciekać, albo się skradać).

Jeśli chodzi o gatunkowe cliché, to ich ilość woła o pomstę do nieba (czy raczej piekła). Problem z tym pojawiał się już od samego początku uniwersum Conjuring, gdzie twórcy nieustannie serwowali nam oklepane do bólu motywy rodem z horrorów z lat 80. I tutaj nie jest lepiej. Ile razy będziemy jeszcze oglądać skrzypiące drzwi i diabelskie rzucanie przedmiotami? Kiedy bohaterowie przestaną w końcu skradać się jak ostatni kretyni przez nawiedzone miejsca, jakby na siłę szukali guza? Kiedy wszelkie potwory przestaną się złowrogo szczerzyć i naprawią swoje wadliwe uzębienie? I co najważniejsze, kiedy przestaną być humanizowane?

No właśnie, tutaj na marginesie wypada wspomnieć pociesznego Azorka Tuptusia, z którym początkowo wiązałem duże nadzieje. Bez ironii, podobał mi się motyw witrażu i to, że kozioł nagle z niego zniknął. Pytałem sam siebie: „o kurde, gdzie on jest?”, czując autentyczny przypływ grozy. I jak potem światło latarki oświetliło klatkę schodową i zobaczyłem zarys bestii, aż wzdrygnąłem. I co potem? Ech. Odwraca się do nas skulony furras, po czym marszczy brwi, robi „łeee!” i zaczyna biec na czworakach w stronę naszych bohaterów. Rozczarowanie… A wyobraźmy sobie, że twórcy zaserwowaliby nam jakąś straszliwą istotę, która w ogóle nie przypomina człowieka? Coś bardziej zwierzęcego, ale i też nie do końca? Jakieś chore bydło z rogami, które nagle zaczyna pędzić, wydając z siebie niewyobrażalne, nieludzkie odgłosy jakby z samego dna piekieł. No i fajnie, jakby jeszcze ten mroczny byt stanowił jakieś realne zagrożenie, bo pan Tuptuś  Azorek dał wyraz swojej niemocy, nie mogąc nawet sforsować drewnianych drzwi.

Przejdźmy alej – fabuła. Przepraszam, ale wygląda jak napisana przez AI. Ilość gatunkowych cliché i tendencyjnych zwrotów akcji wybiła takie szambo, że ich dokładny syllabus wykroczyłby poza ramy tego komentarza. Skupmy się tylko na dwóch rzeczach, które uważam, że bezpośrednio i bezwstydnie obrażają inteligencję odbiorcy. Po pierwsze, ten ministrant, który niczym kościelny mistrz taekwondo wywalił ostrą lepę na ryj przełożonej z kadzidła. Dobra, fajnie. Ale co z tego? Co postać tego ministranta wniosła do fabuły i jaki to miało sens, poza tym, że zabiło kobitkę? No i – idąc za ciosem – to całe jej zmartwychwstanie jako zombie. W jaki sposób posunęło fabułę naprzód?

Tutaj znowu pokuszę się o mały pstryczek w nos dla uniwersum Conjuring, które jeszcze nigdy nie zastosowało w swoich produkcjach brzytwy Ochhama i na każdym kroku niszczyło fabułę jakimiś bezmyślnymi wstawkami (które miały chyba pełnić funkcję bramek pod przyszłe produkcje?). Niestety, Conjuring to Marvel w świecie horrorów, gdzie wypluwa się masę identycznych horrorów zbudowanych na jumpscare'ach i oklepanych motywach. Ale zostawmy to.

Zakończenie było absurdalne. Oto widzimy, jak bohaterowie zostają schwytani przez tytułową Zakonnicę, a te śmieszne oczy św. Łucji nijak nie pomogły i wszelka nadzieja już umarła. Za chwilę przyjdzie opętany Francuzik z nożem, może jeszcze ktoś się łudzi, że jego wewnętrzne „ja” i miłość przezwyciężą zło i jakoś się opamięta (na co wskazywałby poprzedni romantyczny buildup), ale… nic z tego. I nagle… Co?! Dwie zakonnice zaczynają się modlić, po czym zło znika i wszyscy żyją długo i szczęśliwie. KONIEC! Ech, naprawdę – jestem tolerancyjny i potrafię przymknąć oko na wiele wykroczeń, ale teraz czuję się, jakby twórcy tego scenariusza dosłownie się ze mnie śmiali. To najgorszy przykład deus ex machina, jaki tylko można sobie wyobrazić. Ja rozumiem, że niby zamieniły rozlane wszędzie wino w krew Chrystusa, ale to rozwiązanie naprawdę, mówiąc kolokwialnie, z dupy. Co więcej, nie trzeba być też mistrzem teologii, by wiedzieć, że konsekrację wina może przeprowadzić tylko kapłan – to nie jest jakiś szczegół albo głupi detal, na który można by przymknąć oko, ale straszliwa dziura fabularna.

Warto tu przy okazji skrytykować całą „religijną” otoczkę filmu. Twórcy na każdym kroku epatują symboliką katolicką, targają nas po zakonach i recytują modlitwy, podkreślając ciągle, że to wszystko jest tak bardzo katolickie. A mimo to, nawet nie próbują zadbać, by fabuła była jakkolwiek poprawna względem katolickiej teologii. Wiadomo, to tylko film i można przymknąć oko na hollywoodzkie przedstawienie demona – można też zignorować pewne nieścisłości czy tendencyjne wypowiedzi, ale błagam… są pewne granice, które przekraczają granicę absurdu. A ten zaczyna się już od samego prologu, bo niby akcja dzieje się w 1956, a Msza, którą widzimy, odprawiana jest rycie Novus Ordo Missae, który pojawił się dopiero w latach 70., po reformach ostatniego soboru. No ale dobra, powiedzmy, że to też detal. Jedźmy dalej – biskup zleca siostrze zakonnej posługę egzorcysty, mimo że w kościelnej hierarchii to on jest odpowiedzialny za tego typu rzeczy. Ok, olejmy. Ale w momencie, gdy film prowadzi nas do katolickiej biblioteki, by poznać, że ten demon „był kiedyś aniołem”, to cały suspense of disbelief pryska niczym dieta po świętach. W chrześcijaństwie nie ma czegoś takiego jak demon, który nigdy nie był aniołem – każdy nim by z definicji i właściwie to dalej jest, bo demon = anioł, tylko że upadły. Cóż, jak to wszystko podsumować? Może w ten sposób: to jest tak, jakby zrobić bardzo faszystowski film o faszystowskich bohaterach, którzy w swoim faszyzmie głoszą komunistyczne hasła i w sumie to jest komunizm, ale nazwijmy go faszyzmem, bo czemu nie?

Temat na szczęście dałoby się uratować – skoro bardzo chcemy, by demony były jakimiś osobnymi bytami, a relikwie działały w sposób magiczny, to jasne, zróbmy taki film! Ale nie nawiązujmy w nim do teologii katolickiej, tylko wymyślmy coś bardziej kreatywnego. Łatwo zauważyć, że całe uniwersum silnie buduje na teozofii i spirytyzmie, to może akcja niech się dzieje w gnostyckim zakonie? Jakiejś loży masońskiej albo innej sekcie o pasujących założeniach? Na przykład ile razy na ekranie kin mieliśmy okazję eksplorować np. Towarzystwo Teozoficzne i postać Heleny Bławatskiej? Może i nie byłoby to tak medialne jak Kościół katolicki, ale przynajmniej miałoby sens. 

No ale to wymagałoby oryginalności. A czy takiej możemy się spodziewać po twórcach? Wątpię.

ocenił(a) film na 3
NathanAlejver

jeśli chodzi o modlitwę dwóch zakonnic, to dzięki tym wstawkom o śmierci św. Łucji, uważam, że Irene jest z nią spokrewniona. Dlatego ta modlitwa odniosła taki skutek i wcześniej była w stanie ugasić płomienie.

BruceD

a znasz katolicki mem - "... nie przeistoczą, bo to nie księża". Powtórzę za autorem. Są pewne granice.

NathanAlejver

akurat tego "Azorka" na schodach to się przestraszyłem i to była jedna z nielicznych dobrych rzeczy w tym filmie, szkoda że ten wątek jakoś tak zarzucili, poza tym przyznasz chyba że scena pojawienia się Nuna na gazetach jest genialna i podejrzewam nie powstydziłoby się takich trików nawet A24, ok, wiadomo że w końcu miała pojawić się zakonnica, więc przewidywalne, ale to jak budowano napięcie z tym przewracaniem kartek, fantastyczne

ocenił(a) film na 2
NathanAlejver

Ubawiła mnie Twoja recenzja. Nie, że głupia, ale właśnie trafna bardzo. Tuptuś Azorek wydaje mi się kandydatem na jakieś nowe części. No bo co? Pojawił się, potuptał i znikł? Chyba twórcy nie potraktowali go jedynie jako zapchajdziurę? A może?
Chłopięcie z kadzidłem to był nieżyjący syn Madame, ale czy to wnosi coś do fabuły? Może tylko to, że ją zwabił do kaplicy, (dzięki temu Sophie mogła wydedukować, że coś jest nie tak, bo Madame nigdy tam nie wchodziła) zabił i mogła zostać znaleziona następnego dnia? No, ale potem przechodzimy do kwestii zombie, która, jak wspomniałeś, jest po nic. Ja po seansie byłam tak zawiedziona, że obiecałam sobie udawać, że tego filmu wcale nie ma.

ocenił(a) film na 5
NathanAlejver

Kozioł z witraża był straszny? Eee serio?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones