PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=723705}

Zanim się pojawiłeś

Me Before You
7,5 186 517
ocen
7,5 10 1 186517
5,3 15
ocen krytyków
Zanim się pojawiłeś
powrót do forum filmu Zanim się pojawiłeś

Uwaga, będą SPOJLERY.

Ta historia (mimo wielu oczywistych różnic) bardzo skojarzyła mi się z historią Jane Eyre. Bo Lou jest taką Jane, która dopiero przy swoim Rochesterze-Willu staje się kobietą znającą swoje zalety i próbującą żyć odważnie. Tymczasem świat Willa sprzed wypadku, podobnie jak Rochestera, pełen jest wojaży, pieniędzy, seksu, luksusu, niezależności i egoizmu.

„Me before you” różni się od „Jane..” przede wszystkim tym, że porusza bardzo współczesny i ogromnie trudny temat, którego tłem są dużo większe możliwości, korporacje, zarobki, konsumpcjonizm, indywidualizm.

To zabrzmi trochę idealistycznie, ale wiecie co? Najważniejsze wartości w życiu, czy to będzie teraz czy 200 lat temu, nie zmieniają się. Dalej najbardziej liczy się sens życia i głębokie relacje z ludźmi (nie chodzi mi tylko o miłość romantyczną).
I dlatego mam wrażenie, że poza wielką stratą, jakiej doznał Will (nikt nie odbiera ani powagi, ani cierpienia temu, co mu się przytrafiło), to jednak miał wszystko inne: miał miłość rodziców i szczerą miłość Lou, miał zdrowy mózg i serce, które pozwoliło mu zobaczyć w Lou wartość i zrobić dla niej wiele dobrego. I miał masę pieniędzy, którymi mógł sobie kupić trochę godności, z której odarła go choroba (profesjonalną opiekę i sprzęt chociażby). On naprawdę nie musiał się martwić o to, że jego rodzina nie będzie miała z czego go utrzymać, a jest to problem wielu niepełnosprawnych, którzy heroicznie próbują żyć. W jego przypadku pieniądze naprawdę mogły mu bardzo pomóc. I wątpię, by jego decyzja o eutanazji była podyktowana tym, że nie chciał być ciężarem dla innych. On nie chciał być przede wszystkim ciężarem dla siebie.

Mimo różnicy w czasach, w jakich toczy się „Me before you” oraz „Jane Eyre”, myślę, że człowiek ma wciąż te same możliwości bycia heroicznym, kochającym, dzielnym. Ma te same możliwości szukania (utraconego?) sensu życia.

Mówiąc krótko, nie mogę wyobrazić sobie Rochestera (tego oryginalnego), który mówi Jane, gdy ta, już po wypadku w pożarze do niego wraca: Wiesz co, Jane, kocham Cię, ale bardziej kocham to życie, które zostawiłem gdzieś tam i siebie takiego, jakim w tym życiu byłem. I ponieważ nie mogę już jeździć po świecie, przyciągać wzroku kobiet, ba – jestem niewidomy, straciłem dłoń, jestem niepełnosprawny, wymagam cały czas opieki – to wiesz, mimo że do mnie wróciłaś i że mnie kochasz, ja chcę się zabić, bo najważniejsze jest dla mnie to życie, które straciłem i to, jaki w tym życiu byłem, a nie miłość, którą zyskałem.

Wiecie, o co mi chodzi? O to, że okropnie ciężki stan, w którym znalazł się Will, paradoksalnie mógł pomóc mu docenić w życiu coś innego, ważniejszego. Bo ja nie wierzę, że jego życie przed wypadkiem można określić jako prawdziwie szczęśliwe. Miał pełną kontrolę nad własnym ciałem i nieskończone możliwości, ale czy było tam miejsce na prawdziwe relacje? (czy relacja z tą blondynką była naprawdę głębokim połączeniem dusz, skoro później nawet nie była w stanie z nim normalnie porozmawiać?). Z filmu wynika, że był jedynakiem, który pewnie miał wszystko, co chciał i większość rzeczy mu się udawała. Ale czy był w tym sens życia? Czy za jakiś czas, gdyby nie przeżył wypadku, nie poczułby pustki? Można gdybać, jakby było...

Chodzi mi o to, że to pewien znak obecnych czasów: własna niezależność i możliwości, które możemy sobie kupić liczą się dla nas bardziej niż głębokie relacje z innymi. Szanuję decyzję Willa i nie oceniam jej, bo sama nie mogę sobie nawet wyobrazić, co bym zrobiła w takiej sytuacji i jak bym się czuła. Chcę tylko powiedzieć, że miło sytuacji granicznej, w jakiej się znalazł, nawet mimo tego, że stracił kontrolę nad własnym ciałem i że zmagał się z chorobą, to jego końcowa decyzja jest egoistyczna. Bo miał po co i dla kogo żyć, a jednak wybrał samobójstwo.

Jane Eyre dała mi bardzo dużo nadziei i wiary, że człowieka stać na piękne rzeczy, że może się stawać czymś więcej niż jest, choćby nawet był ciężko doświadczony przez los (tylko wtedy jest to heroiczne zadanie). Historia Willa, mimo że na pewno mniej idealistyczna a bardziej życiowa, nie dała mi nadziei. Ale naświetliła dylemat, który współcześnie, mam wrażenie, będzie się stawał coraz bardziej poważny.

ocenił(a) film na 6
midi0210

Willowi jego stan przede wszystkim uniemożliwiał normalne funkcjonowanie, nie dziwię mu się, że nie miał ochoty jakoś przesadnie się zastanawiać nad tym, co "zyskał". Bardzo często mówimy, że zdrowie jest najważniejsze i jest to prawda. Serio.
Mówić takiej osobie: "doceń to, co masz" to spore nadużycie, bo jak już wspomniałam w innej dyskusji osoba pełnosprawna nigdy nie będzie równorzędnym partnerem rozmowy dla niepełnosprawnej.
Mówisz tej osobie: "popatrz, masz kochających rodziców, dziewczynę, mnóstwo kasy, więc nie marudź i żyj!". A potem wstajesz i idziesz na imprezę potańczyć albo jedziesz w góry pojeździć na nartach? I nie mylisz, że ten facet miesiącami leczy odleżyny na kości ogonowej, kilka razy w roku choruje na zapalenie płuc, miewa bóle kończyn, których przecież nie powinien odczuwać, bo ma paraliż, a dodatkowo obce osoby wykonują przy nim intymne zabiegi, zmieniają cewniki, myją go, itd.

Will miał prawo się zastanawiać nad tym, co dalej. Bo to jego życie. To on cierpiał, on żył ze świadomością, że to może potrwać jeszcze przez kolejnych 30 - 40 lat, z opcją, że może być jeszcze gorzej. Ja tutaj nie bawiłabym się w ocenę Willa i porównania do Rochestera. Po co? To nie ma sensu.
Chociaż nie powiem, sama lubię książki sióstr Bronte :)

Will nie był jedynakiem; w książce miał siostrę.

Egoizmem jest także zatrzymywanie kogoś wbrew jego woli; nawet nie w kontekście eutanazji, ale jakimkolwiek.

MinnIe27

Porównanie tych dwóch historii to tylko skojarzenie, które nie pretenduje do bycia jakimś podstawowym, głównym kluczem do odczytania "Me before you" - ale ma pewien sens dla mnie i tylko dlatego się tym dzielę ;).

Jasne, utrata zdrowia w takim stopniu NA PEWNO przewartościowuje wszystko. To stan, w którym ja się nie znajduję, więc nie mam prawa nikomu mówić, co powinien robić. Nie mogę też wymagać od nikogo heroizmu. - zauważ, że temu wszystkiemu nie zaprzeczyłam nigdzie w mojej powyższej wypowiedzi.

Pomyślałam o tej historii po prostu na trochę ogólniejszym, uniwersalnym poziomie. Bo odkąd wyszłam z kina, coś we mnie za wszelką cenę stara się ocalić sens życia i sens nie poddawania się, mimo wszystko. Tylko albo aż tyle.

PS: A książki nie czytałam; widziałam tylko film.

ocenił(a) film na 6
midi0210

Życie ma sens, dopóki człowiek faktycznie chce żyć.

Ja nic do Ciebie nie mam, ale jak czytam o "egoistycznej postawie Willa", to mi aż ciśnienie skacze.

Przeczytaj książkę. Nie po to, aby dyskredytować film, ale aby uzyskać pełniejszy obraz sytuacji.

MinnIe27

"Życie ma sens, dopóki człowiek faktycznie chce żyć. " - no tak... dlatego źle się czuję z myślą, że Will nie zdołał zauważyć w tym, co mu zostało choćby cienia powodu, żeby jednak żyć. Nie mówię, że to łatwe, mówię, że to mogłoby być źródłem nadziei (choćby śladowych ilości).

Ja też nic do Ciebie nie mam, po prostu odnoszę się do Twoich wypowiedzi ;).

Książkę przeczytam na pewno ;). Film dał mi za bardzo do myślenia, żeby nie sięgnąć po książkę.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones