To, co zwykle: ponętne agentki łączą przyjemne z pożytecznym. W przerwach między kolejnymi starciami z bandami superłotrów, znajdą czas na przyjemności ciała i pokażą przy okazji facetom, gdzie ich miejsce.
Fabularnie, "Fit to Kill" kontynuuje wątki z poprzedniego filmu Sidarisa, "Hard Hunted", choć przyznam szczerze, że szybko straciłem rachubę i przestałem udawać, że śledzę grubymi nićmi szytą intrygę. W końcu cała seria to jedynie pretekst do sprezentowania widzowi ciągu luźno powiązanych sekwencji: a to sobie popatrzymy na silikonowe biusty, a to mignie nam przed oczami jakiś idiotyczny gadżet (tutaj m.in. jest to zdalnie sterowany helikopter-zabawka, wyposażony w arsenał rakietowy), coś wybuchnie, ktoś widowiskowo kopnie w kalendarz, itd., itp. Z nowinek wartych odnotowania: do ekipy dołącza Julie Strain. Osobiście, wolałem raczej pierwsze filmy z cyklu, bo i sensu (tak, wiem, jak to brzmi) i atrakcji, a nawet golizny, było w nich więcej.