PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=34625}

Zemsta Frankensteina

The Revenge of Frankenstein
6,5 434
oceny
6,5 10 1 434
Zemsta Frankensteina
powrót do forum filmu Zemsta Frankensteina

Od tego filmu zaczyna się moje ulubione obrazowanie dra Frankensteina, które przedstawia
go jako człowieka oddanego nauce, którego geniusz stawia go ponad nierozumiejącymi go
ludźmi. Przy tym nie jest on osobą złą, w przeciwieństwie do poprzedniego filmu. W
kontynuacji zrezygnowano z negatywnej wizji naukowca i to ona będzie charakteryzowała
Victora przez jeszcze następne dwa filmy. Za dnia pomaga on potrzebującym chorym, którzy
nie mają pieniędzy na leczenie, a nocą podąża swoimi, naukowymi ścieżkami. Oczywiście,
eksperymenty nie do końca się powiodą, ponownie z winy osób, które wtrącą się w tematy,
o których nie mają pojęcia, co wyniknie zgonami i konsekwencjami, którym stawić czoła
będzie musiał baron.

Film prezentuje się technicznie bardzo podobnie do poprzednika (i innych produkcji grozy
wytwórni), lecz monstrum i jego wykorzystanie tym razem razi pretekstowością. Jest jakby
sztucznie (niczym ono samo) dodanym wątkiem, który obligatoryjnie pojawić się musi w
produkcji ze słowem 'Frankenstein' w tytule. Jego wykonanie także nie wzbudza pozytywnych
uczuć. Poza tym jest dobry film, ze świetną kreacją Petera Cushinga, który doskonale
przedstawia barona. Tak, jak zawsze go sobie wyobrażałem.

Mister M.

Pozwolisz, że nie zgodzę się z twoją opinią. Dla mnie "Zemsta Frankensteina" jest konsekwentnym i wiarygodnym z psychologicznego punktu widzenia rozwinięciem postaci genialnego doktora, znanej z wcześniejszego "Przekleństwa Frankensteina". Tak jak pisałam w wątku poświęconym "Przekleństwu...." - Frankenstein od początku nie jest osobą złą, czy jednowymiarową. To taki faustowski, czy też romantyczny bohater , wyobcowany geniusz, wiecznie pragnący "sięgać tam gdzie rozum nie sięga" i zyskać władzę podobną Bogu za co gotów jest zapłacić każdą cenę. Oczywiście mamy tutaj konflikt między geniuszem, a bandą filistrów i konserwatywnym światkiem uczonych, mamy też relację mistrz- uczeń (dociekliwy doktor Klewe), oraz dramat sparaliżowanego człowieka, który pragnie odzyskać piękne i zdrowe ciało.
W "Zemście...." doktor Frankenstein zmierza do powtórzenia eksperymentu, który jego zdaniem zakończyłby się sukcesem, gdyby nie interwencja jego "naukowego opiekuna" i uszkodzenie mózgu. Nabiera też odrobinę pokory - uświadamia sobie, że ludzki mózg jest na tyle skomplikowaną maszynerią, że można go przeszczepić jedynie z żywego jeszcze organizmu.
Ciekawie pokazano przy tym, jak rozwinął się kunszt chirurgiczny doktora (trudno już mówić w tej części o jakimkolwiek potworze). Żeby nie zdradzać fabuły powiem tylko, że w "Zemście..." dojdzie do dwóch ważnych eksperymentów - jeden z nich zakończy się tragedią, drugi okaże się sukcesem.
Piszesz, że w "Zemście..." za dnia doktor Frankenstein oddaje się pracy na rzecz ubogich w szpitalu. Zapominasz jednak (spoiler), że nie robi tego bezinteresownie. Doktor potrzebował dobrego materiału do swoich eksperymentów, trudno sobie wyobrazić, by pobierał narządy od członków miejscowych, zamożnych rodzin - co więc zrobił? Zaczął darmowo leczyć miejską biedotę, margines, którego losem nikt się nie przejmował i który stanowił bezpieczny materiał do jego badań. Pamiętajmy, że leczenie biednych i prowadzenie szpitala, to raczej pozory. Frankenstein traktuje swoich pacjentów całkowicie instrumentalnie i amputuje czy też pobiera od nich zdrowe narządy (przypadek ręki kieszonkowca). Przecież w sumie zdążył z uzyskanych narządów i części zbudować dwa ciała - ile więc razy musiał w tym celu pozbawić zdrowia czy nawet życia swoich biednych pacjentów ? Nadal uważasz, że w tej części uzyskujemy jakiś zupełnie odmienny obraz doktora?
Napisałeś "Od tego filmu zaczyna się moje ulubione obrazowanie dra Frankensteina, które przedstawia
go jako człowieka oddanego nauce, którego geniusz stawia go ponad nierozumiejącymi go
ludźmi. Przy tym nie jest on osobą złą, w przeciwieństwie do poprzedniego filmu. " Widziałam sześć hammerowskich Frankensteinów i nie uważam by pozostałe filmy o doktorze ujmowały tę postać inaczej. Od pierwszego do ostatniego filmu z serii mamy do czynienia z charakterystycznymi dla Frankensteina cechami charakteru, mimo że można zaobserwować pewien rozwój jego osobowości, który osiąga apogeum w "Frankensteinie i potworze z piekieł".
Jestem ciekawa Twojej opinii o pozostałych filmach z serii - wg mnie jedynym nieudanym jest "Zło Frankensteina" i właściwie wolałaby o nim zapomnieć. O ile w "Zemście...." , czy też w późniejszym "Frankenstein stworzył kobietę" i "Frankenstein musi zginąć" - doktor okazuje się doskonałym chirurgiem, tak w filmie "Zło Frankensteina" zamiast podziwiać jego dzieło, otrzymujemy jakąś maszkarę przypominającą mumię (?) . Piękny i bardzo poetycki jest natomiast "Frankenstein stworzył kobietę" , chyba najbardziej "metafizyczny" z filmów (transfer duszy) w tej serii (nota bene jeden z ulubionych filmów Scorsese ) . W filmie "Frankenstein musi zginąć" pokazana jest najbardziej bezwzględna i zbrodnicza strona osobowości doktora. Widzimy jego odczłowieczenie, ostentacyjną pogardę dla "motłochu" skontrastowane z próbą ocalenia najwybitniejszych, podziwianych przez niego ludzkich umysłów od śmierci (zamrażanie mózgów). Ostatni zaś film, t.j. "Frankenstein i potwór....." to już "Faust w piekle" - (spoiler) doktor nie wyrzeka się swoich eksperymentów i postanawia je kontynuować na wieki wieków. Uosabia już samego diabła, który króluje w miejscu potępionych (szpital psychiatryczny dla kryminalistów) i zsyła nieludzkie cierpienia na nieszczęśników. Jego młody uczeń początkowo ulega pokusie uzyskania równej Frankensteinowi wiedzy i jest dumny ze swojego intelektualnego powinowactwa z uczonym. Jednak (spoiler ostatniej części "Frankenstein i potwór...") w finale ostatecznie dociera do niego, że miejsce w którym się znalazł stanie się jego przekleństwem, a sam doktor, który potrzebuje jego pomocy zrobi wszystko by nie opuścił on szpitala.(koniec spoilera)
Opisałam tu krótko jak odbieram pozostałe filmy o doktorze i dlatego z chęcią usłyszę, jakieś uzasadnienie twojej teorii o tym, że "Zemsta...." stanowi przełom i od tej chwili postać doktora przedstawiona jest w nieco innym/ lepszym (?) świetle.
Film oczywiście gorąco polecam.

ocenił(a) film na 6
KotArystokrata

W dwóch na trzy zdania będą spoilery.

Nie twierdzę, że Frankenstein jest stuprocentowo pozytywną postacią, ale w "Zemście" po raz pierwszy oprócz złych, czyni też dobre uczynki, czyli coś czego nie robił wcześniej. Z pewnością wykorzystuje biednych w celu eksperymentów, ale nie da się ukryć, że wiele osób też wyleczył. Czy zrobił to z chęci utrzymania pozorów czy też z prawdziwej troski o ich życie nie jest istotne z perspektywy wyleczonych, dla których musi się to jawić jako uczynek dobry i tak też go rozpatruję. Nie pisałem jednak, że jest osobą dobrą, tylko, że nie jest złą; rozwinę myśl: obecna jest w nim moralna ambiwalencja. Frankenstein nawet jeśli gardzi motłochem, gdy ma do wyboru uczynek zły i dobry raczej wybierze ten drugi (zakładając, że w grę nie wchodzą kwestie jego eksperymentów), podczas gdy w "F musi zostać zniszczony" popełnia złe uczynki (vide gwałt), nawet jeśli nie są one wymagane w jego badaniach. Oglądając "Zemstę", a szczególnie "Zło" i "Kobietę" uważałem (przynajmniej 4 lata temu), że spora część działań Frankensteina jest uzasadniona jeśli weźmiemy pod uwagę, że czyni je dla nauki jako wyższego powołania. W "Kobiecie" zresztą - moim ulubionym filmie z serii - pojawia się w sądzie w obronie chłopaka, co należy upatrywać jako uczynek dobry, nawet jeśli wychodzi zaraz po swoich zeznaniach z sali i wraca do badań, a chłopak ginie - mógł, jak we "Frankenstein musi zostać zniszczony" zachować się jak postać typowo negatywna i pogrążyć chłopaka, w ten sposób mając pewność, że mógłby on posłużyć za materiał do badań. Stąd też od czasu "Zemsty" do "Kobiety" nie postrzegam Frankensteina jako postaci (w pełni) negatywnej, tylko jako człowieka nauki, który musi ukrywać się, aby dokonać ważnego (i być może istotnego dla ludzkości) eksperymentu w otoczeniu zabobonów, ludzi o małych umysłach i ignorantów. Żeby nie było wątpliwości, nie popieram jego zachowania, ale jestem w stanie je zrozumieć. Sądzę też, że normalnym dla człowieka jest stopniowe przechodzenie na coraz większe moralne ustępstwa w celu zdobywania materiałów, gdyż ostateczny cel badań ma uświęcić środki i stanowić przełom dla, być może całej ludzkości. Zresztą odebranie ręki kieszonkowcowi nie jest aż tak zaskakującym posunięciem. Sądzę, że do dzisiaj istnieje wiele osób, które z chęcią obcięłyby kieszonkowcowi rękę i pozwoliło jej się następnie zmarnować. Być może kieszonkowiec jest przykładem zwyczajowych wyborów, jakich dokonywał Frankenstein w "Zemście" - wyboru mniejszego zła, poświęcenia własnej moralności na rzecz Nauki.

Poza tym, nie pisałem, że jest to przełom w obrazowaniu naukowca, tylko, że nie jest już postacią negatywną i nadal za taką go nie uważam. Bardziej za antybohatera, choć już w następnym filmie jest niemal heroiczny w finale. W kwestii "Potwora z piekła" zgadzam się, choć widziałem we Frankensteinie oprócz postaci lucyferycznej także postać tragiczną, która całkiem stoczyła się (zarówno fizycznie, jak i mentalnie) aby tylko dokonać eksperymentu. Szkoda, że Hammer nie zdecydował się na bezpośrednią kontynuację "Zemsty", jestem ciekaw, co Frankenstein uczynił w nowym ciele.

Mister M.

Dzięki za odpowiedź. Zgadzam się oczywiście w dużej mierze z twoją opinią tj. dla mnie również Frankenstein w tych filmach jest po prostu postacią z krwi i kości, nie zaś jednowymiarowym złoczyńcą z horrorów. Ale wg mnie to udało się pokazać już w pierwszym filmie tj. w "Przekleństwie Frankensteina". Napisałeś : "nie da się ukryć, że wiele osób też wyleczył. Czy zrobił to z chęci utrzymania pozorów czy też z prawdziwej troski o ich życie nie jest istotne z perspektywy wyleczonych, dla których musi się to jawić jako uczynek dobry i tak też go rozpatruję." Cóż, z tego co pamiętam pacjenci nazywali go rzeźnikiem i nie mieli najlepszego zdania o jego metodach....zaś w finale "Zemsty...." (spoiler) dokonali na nim linczu. Nie wiemy też ilu z tych biednych pacjentów Frankenstein wyleczył. Właściwie jego uczynki można interpretować na kilka sposobów. W "Frankenstein stworzył...." został pokazany chyba w najłagodniejszej wersji, ale co do tego pojawienia się w sądzie - jeśli został wezwany to musiał się stawić by nie wzbudzać podejrzeń. Nie miał też interesu w tym by kłamać - chłopak był jego pomocnikiem, więc w razie uniewinnienia zachowałby asystenta, zaś w momencie gdy zapadł wyrok skazujący nie miał moralnych oporów, by wykorzystać jego ciało do swoich badań.
Co do "Przekleństwa...." - dla mnie ten film dość dobrze koresponduje z "Frankenstein musi zginąć" - to chyba jedyne filmy (o ile się nie mylę), w których Frankenstein wchodzi w jakieś bliższe relacje z kobietami. Fakt, wygląda na to że jest mizoginem i kobiety traktuje z pogardą. Nie ma skrupułów by zdradzać żonę, uwodzić służącą, czy w późniejszym filmie, zgwałcić szantażowaną kobietę. W ogóle mam wrażenie, że to długotrwałe wyobcowanie i lata spędzone nad badaniami,później zaś społeczne odrzucenie, potępienie na które został skazany, konieczność ukrywania się etc. - to wszystko sprawiło, że on nie potrafił już nawiązywać jakichś normalnych , "zdrowych" relacji z innymi ludźmi. Przez to, że był ponadprzeciętnie inteligentny, był również totalnie samotny i musiał czuć się trochę jak przybysz z innej planety wśród intelektualnie niższych istot. Dlatego chyba nie traktował większości ludzi jak równych sobie i kombinował jak by ich wykorzystać. Oczywiście były też wyjątki - tak jak szalony naukowiec z którym korespondował w "Frankenstein musi zginąć" czy też jego młody uczeń w "Frankenstein i potwór...."

Cały czas próbuję sobie odpowiedzieć na pytanie czy on naprawdę upadł/ stoczył się z wiekiem....czy nastąpiła jakaś dramatyczna przemiana w jego osobowości czy też przeciwnie - od początku miał on zadatki na osobę pozbawioną skrupułów (np. zabicie profesora w pierwszej części), o nieco socjopatycznych cechach charakteru? Czy nie było trochę tak, że z wiekiem, czasy były dla niego coraz trudniejsze, coraz ciężej mu było zdobyć sprzęt, pomocników, coraz trudniej uniknąć rozpoznania. Może dlatego stosował coraz bardziej drastyczne środki by osiągnąć to na czym mu zależało? W końcu, w pierwszej części, nie musiał się tak bardzo starać - miał zapewnione wygodne życie i spory majątek....No, nie ważne :) W każdym razie dziękuję za odpowiedź!

ocenił(a) film na 6
KotArystokrata

Tak, w finale "Zemsty" dokonują linczu, co jest zrozumiałe jako, że górę wziął tłum, a nie jednostki (można pacjentów przyrównać do tłumu z "Fury" Fritza Langa). Teraz odniosę się krótko do kwestii "Stworzył kobietę" i sceny w sądzie. Piszesz: "Nie miał też interesu w tym by kłamać" - oczywiście, że nie, ale nie miał też interesu by mówić prawdę, w obu przypadkach prawdopodobnie by skorzystał (jak się prędko okazało drugi pomocnik nie był konieczny). Frankenstein ma tutaj wybór, tak samo jak ma wybór w "musi zostać zniszczony", gdzie dokonuje złych uczynków nawet, gdy nie są one konieczne, znika więc moralna ambiwalencja. Ponadto, warto pamiętać, że cała seria związana jest ze sobą bardzo luźno i kolejne filmy nie są bezpośrednimi kontynuacjami, co raczej kolejnymi wariacjami nt. Frankensteina, więc nie można powiedzieć, że mamy do czynienia z tą samą osobą, jedynie "Przekleństwo" i "Zemsta" są powiązane bezpośrednio.

Negatywna wykładnia filmu w kontekście badań naukowych jest oczywiście główną w filmach i o nią twórcom chodziło. Widz, po obejrzeniu filmów o Frankensteinie powinien uznać go za postać negatywną, złą i zdeprawowaną. Należy pamiętać, że filmy te prezentują dość konserwatywne poglądy i naukowiec, który dotyka "sfery zarezerwowanej dla Boga" jest postacią negatywną per se. Więc skoro dokonuje zamachu na najwyższą instancję czy też jest bluźniercą, bo zastępuje "prawdziwego" Boga fałszywym (tutaj: nauką) należy pokazać go jako osobę negatywną, stąd też moralnej ambiwalencji nabiera, być może, dopiero w mniej konserwatywnych czasach i wcześniej takowa w ogóle nie istniała. Wydawać się też może, że w "Zemście", "Źle" i "Kobiecie" twórcy zapędzili się w niedookreśloność moralnych poczynań Frankensteina nieco zbyt daleko, by zachować nienaruszoną niegodziwość postaci, a przecież osoba niewierząca nie może być pozytywna.

Przypomina się "Dragonwyck" z Vincentem Pricem, gdzie Price torturuje, wykorzystuje, okrada ludzi i z pogardą odnosi się do niepełnosprawnych, lecz dopiero, gdy okazuje się, że jest ateistą staje się w oczach stuprocentowo niewinnej i pozytywnej bohaterki filmu osobą złą i zdeprawowaną do szpiku kości, co szybko zostaje potwierdzone, gdy okazuje się, że jest też narkomanem. Jest nawet kwestia Price'a, która sugeruje, że lepiej żeby był mordercą niż osobą, którą okazał się być. W "Musi zostać zniszczony" twórcy podobnie odcięli się od jakichkolwiek ambiwalencji w charakterystyce Frankensteina i podbili negatywne obrazowanie Frankensteina o kilka tonów, robiąc z niego kłamcę, oszusta, szantażystę, mordercę i gwałciciela w jednym, co jest uzupełnieniem jego bluźnierczego oddania się nauce, które zachowuje prymarnie negatywną pozycję w określaniu osobowości Frankensteina. Ja się z tym nie zgadzam, wręcz uważam, że w kwestii wyboru drogi życiowej, to Frankenstein, a nie reszta postaci miała rację. Stąd też, cenię najbardziej to bardziej ambiwalentne pokazanie Frankensteina, gdyż ono jako jedyne pozwala na interpretację jego osoby jako postaci nie negatywnej, a przynajmniej niezupełnie. Dlatego też najbliższy mi jest Frankenstein z filmów 2-4, choć film nr 3 uważam za najsłabszy z serii pod innymi względami.

Niestety, seria nie jest prowadzona konsekwentnie, kolejne części są - jak pisałem - powiązane ze sobą na tyle luźno i na tyle często przeczą poprzednim wydarzeniom, że w gruncie rzeczy uznać można, że od 3. filmu mamy do czynienia z pojedynczymi opowieściami o Frankensteinie luźno nawiązującymi do poprzednich filmów, ale nie będącymi ich kontynuacjami. Stąd też odpowiedź na pytanie "czy on naprawdę upadł/ stoczył się z wiekiem....czy nastąpiła jakaś dramatyczna przemiana w jego osobowości czy też przeciwnie - od początku miał on zadatki na osobę pozbawioną skrupułów?" w rzeczywistości nie istnieje jeśli chcemy odpowiedzieć na nie na podstawie wszystkich filmów Hammera z Cushingiem w roli głównej (bo chyba zgadzamy się, że "Horroru" nie włączamy do serii, o której dyskutujemy). W "Przekleństwie" na pewno jest postacią negatywną, lecz nie wydaje mi się, że aż tak pozbawioną skrupułów, jak w "Musi zostać zniszczony", gdzie zachowuje się w moim uznaniu niezgodnie z cechami wcześniej ustanowionymi, z zupełnie niepotrzebnym i wymuszonym gwałtem na czele. Scena gwałtu jest wg mnie raczej zwiastunem nadchodzącej polityki Hammera, który stopniowo - na ile pozwalała cenzura - decydował się wprowadzać elementy erotyczne, aby podbić eksploatacyjne oblicze studia i nadgonić trendy w innych krajach.

Mister M.

I kolejna odpowiedź! Któż by się tego spodziewał, zważywszy na to, że film ma swoje lata i może nie wzbudzać już tak silnych emocji. Tak czy inaczej zawsze miło poczytać jakąś mądrą osobę. Odnośnie pierwszego akapitu: słowo klucz - zaufanie. Pacjenci powierzają lekarzom swoje najcenniejsze dobro - życie i zdrowie. W momencie gdy Frankenstein to zaufanie całkowicie podważył, a pacjenci zdali sobie sprawę z tego, że podczas leczenia, byli "przy okazji" okaleczani, poddawani eksperymentom i pozbawiani zdrowych części ciała, trudno się im dziwić - zawładnął nimi strach, poczuli się oszukani i postanowili wziąć odwet na doktorze. "Zemsta...." w ogóle mogłaby służyć za swoisty "antypodręcznik" - jak nie przeprowadzać eksperymentów medycznych i jak nie traktować pacjentów ;) Przez taki negatywny przykład można sobie sporo rzeczy uświadomić - np. to jakie standardy powinny być spełnione, żeby eksperyment medyczny można było uznać za etyczny. (to jest całkiem spory obszar zagadnień z zakresu bioetyki, wszak cel eksperymentu medycznego (rozwój wiedzy medycznej, rozwój nauki) różni się od celów przyświecających terapii/ leczeniu, gdzie nadrzędne jest indywidualne i optymalne leczenie pacjenta, które zapewniać ma jego powrót do zdrowia, nie jest to więc wcale taka błaha sprawa.
Co do sceny w sądzie - tak, nie korzystał szczególnie na mówieniu prawdy, ale przecież był naukowcem, a dla nich prawda powinna być najwyższą wartością.
Odnośnie akapitu 2 i 3: Bardzo ciekawe jest to co piszesz o tym, że osoba niewierząca czy też wchodząca w kompetencje Boga musi być zła/zdeprawowana. Nie znam aż tak dobrze innych hammerowskich horrorów, ale pamiętam podobne postaci szalonych naukowców ze znacznie starszych filmów (np. Lugosi wcielił się w kilka takich ról) i rzeczywiście wiele z tych filmów można odczytać jako swego rodzaju moralitet - jeśli nawet ów uczony nie jest do końca pozbawiony sumienia i skrupułów, to jednak zawsze igranie z silniejszymi i nieznanymi siłami (Zło, Władza nad życiem etc.) sprowadza na tych genialnych bohaterów nieszczęście. Często również na ich rodziny. Ale to koncept stary jak świat, wynalazek rodem ze starożytnej Grecji - hybris ; ludzka pycha, brak pokory, która sprowadzała na herosów gniew bogów i karę.

Napisałeś, że dostrzegasz pewną moralną niejednoznaczność tej postaci w filmach 2-4. Cóż, zgadzam się. Ale dla mnie nawet w "Przekleństwie..." i późniejszym "Frankenstein musi zginąć...." ba, nawet w ostatniej części, można by znaleźć co nieco na jego korzyść. Pobawię się więc w adwokata diabła i dam kilka przykładów: w filmie "Frankenstein musi zginąć" popełnia wszystkie możliwe świństwa a scenarzyści robią naprawdę wiele byśmy znielubili doktora. Ale dlaczego on to wszystko robi? (poza gwałtem na tej nieszczęsnej "podaj mi kawę" kobiecie) Dlatego mianowicie, że pragnie ocalić od zagłady najlepsze umysły swoich czasów, tak więc w imię dobra ludzkości? Czy to nie szczytny cel, nawet zważywszy na tak plugawe środki jakie zastosował? Technika jaką mógłby odkryć przede wszystkim przysłużyłaby się innym....na Boga, to nie jest jakiś zdegenerowany, żądny władzy Frank Underwood....tak więc, gdzieś tam daleko, na końcu krwawej drogi jaką sobie wyznaczył, tli się jednak pewna światła idea, która zmieniłaby nasz świat na lepsze. W "Potworze z piekieł" robi paskudne rzeczy, to prawda. Ale czy nie zajmuje się przy okazji pacjentami nieco lepiej niż robił to dyrektor szpitala- gwałciciel i jego sadystyczni pomagierzy? Czy nie interweniuje w obronie nowo przybyłego pacjenta, nic jeszcze o nim nie wiedząc, albo czy nie staje w obronie gwałconej przez dyrektora ośrodka pacjentki? (przy okazji - jaki postęp! teraz gwałty mu przeszkadzają ;) )A jeśli chodzi o pierwszą część tj. "Przekleństwo...." myślę, że również znalazłoby się coś pozytywnego na jego obronę (wybacz że nie przypomnę sobie o tej godzinie). Jeśli szukasz bardziej niejednoznacznych postaci i podobnych problemów to polecam zapomniane arcydzieło z mrocznym klimatem i bardzo dobrymi kreacjami aktorskimi "The Flesh and the Fiends" o niejakim doktorze Knoxie (fabułę oparto na prawdziwej historii), który potrzebuje świeżych ciał do przeprowadzania sekcji i nawiązuje współpracę z dwoma typkami spod ciemnej gwiazdy, którzy obiecują mu stałe "dostawy towaru"....problem w tym, że sami odprowadzają nieszczęśników na tamten świat i zaczynają na tym dobrze zarabiać
Chciałam coś jeszcze napisać, ale kompletnie zapomniałam co, więc na tym skończę.
Pozdrawiam

ocenił(a) film na 6
KotArystokrata

Jasne, że wynalazek stary, dlatego pisałem, że hammerowskie i nie tylko hammerowskie horrory są konserwatywne. Zwykle kino grozy hołduje starym, szeroko akceptowanym wartościom i nie inaczej jest w przypadku Frankensteina. Wchodzenie w kompetencje Boga musi jednak wiązać się z pychą, albo przynajmniej twórcy filmu takie postaci muszą powiązać z pychą, gdyż z założenia nikt, kto nie jest pyszny nie sprzeniewierzy się Stwórcy i nie zakwestionuje szeroko uznanych prawd. Oczywiście, w rzeczywistości wcale tak nie musi być, ale w fikcji dodanie pychy takiemu człowiekowi (też hammerowskiemu Hyde'owi) jest podobnym narzędziem, co dodanie scen, w których popełnia on niecne uczynki. Innymi słowy, zadaniem filmu jest zrównać wchodzenie w kompetencje Boga z degrengoladą; zresztą do dzisiaj wiele osób twierdzi, że ateiści to osoby złe, pozbawione moralności etc. Tak też, kiedy Frankenstein "igra" z wyższymi siłami, równocześnie traci kompas moralny, którego wyznacznikiem jest tylko - wg wielu - wiara/miłość w Boga i w głoszone przez Niego nauki. Jak pewnie można się domyśleć, nie jestem w stanie zaakceptować takiego rozumowania, toteż nie jestem w pełni zaakceptować tak negatywnego obrazowania Frankensteina, który - powtórzę - wg mnie ma rację i to jemu kibicuję we wszystkich filmach, za wyjątkiem "musi zostać zniszczony" - z gwałtem Frankenstein przesadził i stracił moje poparcie; innymi słowy twórcom w końcu się udało wzbudzić we mnie niechęć do Frankensteina i sprawić, że jego chlubny cel zszedł na drugi plan w moich oczach. Stąd też najbardziej sobie cenię te filmy, gdzie można znaleźć niejednoznaczność charakteru Frankensteina większą niż w innych.

Tym samym zgadzam się, że wszędzie można znaleźć coś pozytywnego w postaci Frankensteina, przecież zawsze próbuje dokonać tego samego, ważnego dla ludzkości eksperymentu. Oprócz filmów 2-4., również "Potwór z piekła" jest dla mnie akceptowalnym obrazem naukowca. Być może towarzyszący mu w tym filmie smutek był już wtedy wynikiem smutku w prywatnym życiu Cushinga, który nadał postaci dodatkowego wymiaru. Niezależnie jednak od zalet jego charakteru, to szczególnie w 3. i 4. filmach jest najbardziej pozytywny czy najmniej negatywny, a w 2. mamy tego wyraźną zapowiedź i dlatego te trzy filmy nieco oddzielam od pozostałych.

Również pozdrawiam.

Mister M.

Jeszcze a propos tego co napisałeś: obawiam się, że niezbyt dobrze rozumiem co masz na myśli, mówiąc "Frankenstein miał rację". Pod jakim względem dokładnie miał rację? Że dążył po trupach do celu? Że był w stanie bez skrupułów poświęcić życie innych ludzi dla realizacji swojego celu? Myślę, że to nie tyle kwestia konserwatyzmu starych, hammerowskich horrorów, co raczej zwykłej ludzkiej przyzwoitości - chyba możemy zgodzić się co do tego, że traktowanie ludzi czysto instrumentalnie, i działanie na zasadzie "cel uświęca środki" jest nie w porządku i nie widzę powodu, dla którego jakikolwiek twórca miałby w swoich filmach hołubić postaci, które w taki sposób postępują, krzywdząc innych.
Piszesz, że dopiero w "Frankenstein musi zginąć" zraziła Cię do tej postaci scena gwałtu. Bardzo to dziwne - przecież już w "Przekleństwie ....." (spoiler) mamy próbkę tego jak doktor traktuje kobiety - podstępnie zabija (zamyka razem z potworem) swoją służącą, którą uwiódł i która była z nim w ciąży. Jasne, że scena gwałtu może nas razić w odniesieniu do dżentelmeńskiego wizerunku, odtwórcy tej roli, P. Cushinga, ale jeśli chodzi o samego Frankensteina, to wyobrażam sobie, że mógłby on coś takiego zrobić. Wszak, jak ktoś kiedyś słusznie zauważył, w przypadku gwałtu (jako formy przemocy) chodzi nie tyle o pożądanie/ namiętność, co o władzę nad ofiarą i wymuszenie posłuszeństwa/ uległości. Jeśli tak na to spojrzymy, to przecież od samego początku doktor zmierzał właśnie do takiego celu na różne sposoby - to jest do zaszachowania tej pary i wykorzystania ich do własnych celów....a to że po drodze ostentacyjnie nimi gardzi i pomiata tą kobietą, cóż w tym dziwnego zważywszy na to jaką jest postacią? Pamiętasz, że on nawet gardził tym lekarzem, którego szantażował - tj. po przeprowadzeniu operacji, powiedział mu wprost, coś na zasadzie "ja dokonuję wielkich rzeczy, a głupcy jak ty hamują postęp". W filmie "Frankenstein musi zginąć" mamy bardzo trafny portret człowieka o cechach socjopatycznych/ narcystycznych - poczucie wyższości, kompleks Boga, kompletny brak empatii w stosunku do innych (chociażby ta świetna scena, gdzie wkrótce po zgwałceniu tej kobiety, Frankenstein żąda od niej by punktualnie podała śniadanie.....cóż, dla niego po prostu nie liczyło się to co jej zrobił, jej uczucia - trochę tak jakby przydeptał mrówkę. Zresztą nieumiejętność brania pod uwagę głębokich więzi międzyludzkich, uczuć jakie ich łączą, wyszła mu na złe również we "Frankenstein stworzył kobietę". Oczywiście, kino jest przewrotną sztuką, sympatia widzów do aktorów często rzutuje na grane przez nich role - np. ja będę zawsze uwielbiała Draculę , (tego którego grał Lugosi) i dlatego, że to właśnie on go grał, z tym dziwnym wschodnim akcentem i teatralnym makijażem, choćby miał pozagryzać wszystkich ludzi w okolicy, i tak będę uwielbiała tę postać (to samo dotyczy wielu innych aktorów). Akurat P. Cushing był jak sądzę na tyle kulturalnym i sympatycznym człowiekiem, że obojętnie jaką postać powołałby do życia na ekranie, i tak trudno będzie jej nie lubić.

Co do ateistów - zgadzam się, że nie ma bezpośredniego związku między byciem ateistą a ludzką pychą. Ateista wcale nie musi stawiać siebie w roli Boga, i może na przykład wykazywać dużą pokorę wobec tego czego nie rozumie. Pokora wypływająca z szacunku do prawdy, do wiedzy. To samo tyczy się poszanowania godności drugiego człowieka. Jednak tzw. pyszałek - człowiek nadmiernie dumny, którzy stawia siebie na piedestale i widzi każde inne żywe stworzenie jako niższe i przeznaczone by mu służyć - cóż, człowiek, zaślepiony pychą, nie znosi innych Bogów, prócz samego siebie, więc zapewne i w żadnych innych nie będzie wierzył ani ich szanował. Tak jak nie będzie w stanie uszanować swoich bliźnich.

ocenił(a) film na 6
KotArystokrata

Miał rację w tym, że jego badania były niezwykle ważne i, że reszta ludzi (w filmach) była zbyt głupia by to dostrzec. I tylko w tym.

A może on chciał dobrze, ale zniszczyło go społeczeństwo i zmusiło do podjęcia tak drastycznych kroków? Oczywiście, nie piszę tego całkiem poważnie, ale gdyby ludzie zaakceptowali i poparli jego badania, wszystkie te zabójstwa nie byłyby konieczne, a świat zyskałby nowoczesną metodę transplantacji.

Mister M.

Jego badania były ważne? Dla kogo? Może nie warto na siłę uszczęśliwiać ludzkości i dawać jej czegoś co ta "ludzkość" sama odrzuca. Słusznie zauważył to prof. Bernstein w filmie "Przekleństwo..." - pytanie czy ludzie są gotowi na pewne odkrycia naukowe, nie dotyczy tylko i wyłącznie tych mniej oświeconych i zabobonnych mas, ale też przede wszystkim naukowców - jak wykorzystają to co odkryli? Czy spożytkują swój talent w służbie innym, czy też wykorzystają i zniszczą innych (którzy będą im potrzebni bądź staną na ich drodze) w imię poszukiwania jakichś abstrakcji - sławy, nieśmiertelności i Bóg wie czego jeszcze, czując wieczny niedosyt osiągnięć.
Frankenstein, trzymał swoją wiedzę w sekrecie, mógł ożywiać martwe stworzenia (zwierzęta/ ludzi) ale to mu nie wystarczało. Chciał pobawić się w stwórcę i "ulepić" człowieka od zera, człowieka który nigdy nie umarł w normalnym tego słowa znaczeniu ani nigdy się nie narodził (z kobiety). Ludzie nie mieli prawa zaakceptować badań, które zakładały, że żywi ludzie zostaną pozbawieni zdrowych części ciała i posłużą one do stworzenia jakiegoś bytu na podobieństwo człowieka. Może to i kontrowersyjne porównanie, ale tak samo na potępienie zasługują np. nazistowskie pseudomedyczne eksperymenty - obojętnie co nie zostałoby przy tej okazji odkryte, nie mamy prawa akceptować takich zbrodniczych metod.

ocenił(a) film na 6
KotArystokrata

1. Duża część odkryć i badań spotyka się z oporem środowiska konserwatywnego, gdybyśmy nie "uszczęśliwiali się na siłę" jako ludzkość to być może nadal sądzilibyśmy, że Słońce krąży wokół Ziemi. Zresztą wykradanie ciał do sekcji przy sprzeciwie ludzi czy Kościoła miało kiedyś miejsce i okazało się dość przydatne. Nie możemy więc zaprzestać badań tylko dlatego, że wyprzedzają nasze czasy, bo w ten sposób czasy nigdy się nie zmienią i zniknie postęp.

3. Naukowiec odkrywa, ale nie można obwiniać go za to, że ktoś później wykorzysta jego wynalazek w złej intencji, chyba, że sam to zrobi lub dokonuje prac z wiedzą, o późniejszym wykorzystaniu w złym celu. Odkrycie samo w sobie nie jest dobre lub złe, źli lub dobrzy są ludzie. Czy powinniśmy zrezygnować z Internetu, bo korzystają z niego dajmy na to pedofile do wabienia dzieci?

3. Zawsze są ludzie, którzy będą poszukiwać sławy, majątku etc. kosztem innych. Nie oznacza to jednak, że mamy schować głowę w piasek i zaprzestać odkrywania, tworzenia wynalazków i przeprowadzania eksperymentów tylko dlatego, że ktoś może je źle wykorzystać. Tym bardziej, że niezależnie od poziomu technologicznego, zawsze źli ludzie znajdą coś do wykorzystania, choćby własne pięści i kłamstwa. Raczej powinniśmy zabrać tym ludziom możliwości szerzenia zła (i jak się da, resocjalizować), a odkrycia wykorzystywać dla polepszenia ludzkości.

4. "Ludzie nie mieli prawa zaakceptować badań, które zakładały, że żywi ludzie zostaną pozbawieni zdrowych części ciała i posłużą one do stworzenia jakiegoś bytu na podobieństwo człowieka." - to akurat jest wiadome, wyraźnie pisałem, że nie popieram metod, jakimi posługiwał się Frankenstein, dlatego najbardziej lubię te filmy, w których jest w nim większe niż zazwyczaj ziarno dobra. Nie mam złudzeń, że Frankenstein jest dobrym człowiekiem, ale nie mam też złudzeń, że jest taki głównie z powodów wymagań gatunkowych kina grozy oraz miejsca i okresu, w jakim te filmy powstawały. Jeśli patrzeć na niego tylko z perspektywy wewnątrzfilmowej to należy go czym prędzej zamknąć jako niebezpiecznego szaleńca. Stąd też lubię "Zło" i "Kobietę", bo w tych filmach nie jest zepsuty do szpiku kości, jak np. w "Musi zostać".

5. Ostatni akapit w moim poprzednim komentarzu był ironiczny i nie trzeba go brać na poważnie. Nie mam zamiaru też głosić, że nazistowskie eksperymenty były OK i cieszmy się, że w 1 na 500 przypadków coś dobrego odkryli. Ale z drugiej strony, nie możemy cofnąć czasu i jeśli faktycznie możemy odnieść jakieś korzyści z tych bestialskich zbrodni i choćby część odkryć udałoby się wykorzystać do uratowania choćby jednego życia, uważam, że warto z takiej szansy skorzystać przy jednoczesnym zapewnieniu, że takie eksperymenty się nie powtórzą.

Swoją drogą, nazistowskie eksperymenty faktycznie się do czegoś przydały. Np. taki atlas anatomiczny Pernkopfa był źródłem wiedzy dla lekarzy, chirurgów i studentów przez kilka kolejnych dekad. Czy jeśli jakiś chirurg uratował kilkadziesiąt osób dajmy na to w latach 50. czy 60. dzięki wiedzy z tego atlasu to czy równocześnie pochwalał nazistowskie zbrodnie? Pewnie nie. Oczywiście w filmie mamy do czynienia z nieco inną sytuacją, gdyż obserwujemy fabułę rozwijającą się na naszych oczach, więc dopóki Frankenstein nie stworzy monstrum wiemy, że należy go powstrzymać i ukarać; po udanym dokonaniu eksperymentu pozostaje go jednak tylko ukarać, a eksperyment spróbować wykorzystać - jeśli się da - w służbie dobra, bo to nie nauka, a Frankenstein jest zły. Zawsze szkoda tylko tego biednego monstrum, ale jego tragedię lepiej pokazał Whale.

Mister M.

ad1. Pytanie czy Kopernik swoim odkryciem "uszczęśliwił ludzkość" czy też po prostu poszerzył naszą wiedzę, doprowadził do rozwoju nauki etc. Czy ludzkość en masse jest "szczęśliwsza" z powodu jakichś odkryć naukowych, których znaczenia i treści gros z nas kompletnie nie rozumie i które są dla wielu taką samą "czarną magią" jak dla ludzi żyjących wieki temu? Nawet dzisiaj znajdziesz spore rzesze przeciwników Darwina, popleczników teorii kreacjonistycznych, "antyszczepionkowców", zwolenników "niekonwencjonalnego leczenia", znachorów, uzdrowicieli etc. Ja tylko zauważam kruchość argumentu ze szczęścia ludzkości. Postęp technologiczny, poszerzanie wiedzy, rozwój nauki - ok. Ale "szczęście ludzkości" czy "dobro ludzkości" to dla mnie jakaś nie dająca się mierzyć fikcja, która, z racji pięknego brzmienia, w wygodny sposób może przykryć te właściwie cele, jakie przyświecają uczonym (nie mówiąc już o tych mniej szlachetnych pobudkach, jak pragnienie sławy czy zapisanie się na kartach historii.
ad.2,3,4,5. Zacytuję młodego adepta z "Frankenstein i potwór z piekieł" - "Nie da się oddzielić nauki od człowieczeństwa, nie na taką skalę". Metody dokonywania odkryć i przeprowadzania eksperymentów, jak najbardziej podlegają osądowi etycznemu. Wcale nie uważam, że nie powinniśmy korzystać z dotychczasowych osiągnięć nauki, tylko dlatego, że np. podczas prac nad nimi ktoś kiedyś posłużył się niehumanitarnymi i nieetycznymi metodami. Ok, ale to nie zwalnia nas z obowiązku oceny etycznej tego co zrobiła taka osoba i niedopuszczenia do powtórzenia się tego typu sytuacji. A propos tego co napisałeś na temat wykopywania ciał do sekcji - jest jednak spora różnica między badaniem martwego już organizmu, a okaleczaniem/ pozbawianiem części ciała (jak w przypadku Frankensteina) żyjących jeszcze ludzi. W pierwszym przypadku opór wobec takich praktyk medycznych był wynikiem irracjonalnego czy zabobonnego myślenia konserwatywnych środowisk. W drugim zaś, możemy się zgodzić, że okaleczanie zdrowych ludzi w imię eksperymentu, przeczy etyce lekarskiej, łamie przysięgę Hipokratesa i właściwie przekreśla raison d'être zawodu lekarza - tj. niesienie pomocy innym ludziom, ratowanie ich życia i zdrowia, podejmowanie przemyślanych działań w służbie pacjentom, mając na względzie przywrócenie ich do zdrowia. W tym przypadku to ludzkie ratio podpowiada, że pewnych praktyk stosować nie należy, że instrumentalne traktowanie ludzi, urąga przyrodzonej im godności, a samego medyka (jak sądzę) prowadzi w ślepą uliczkę - bo nie znajdzie on żadnego usprawiedliwienia ani podstawy dla legitymizacji własnych działań.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones