Andrew Leman zaskoczył mnie nietuzinkowym filmem grozy przenikniętym ekspresjonizmem niemieckim lat 20. poprzedniego stulecia, tak dobrze wszystkim znanym z filmów „Gabinet doktora Caligari” czy „Nosferatu - symfonia grozy”. „Zew Cthulhu” sztandarowe dzieło mistrza Lovecrafta zostało przeniesione na ekran w duchu kina niemego ze wszystkimi niuansami. Gdy przyzwyczaimy się do formy możemy odetchnąć od teledyskowego montażu i szaletowego humoru, jakich pełno obecnie w kinie. Pozycja godna polecenia, gdyż jest to film pretendujący do miana obrazu kultowego, chociaż z zupełnie innych względów aniżeli „Matrix”.