Jing Wu bawi się w chińskiego Michaela Baya. Jego film przepełniony jest patosem i wzniosłymi mowami, ale ma też świetne sceny akcji niespotykane ma podobnym poziomie w innych filmach z 2017 roku. W "Zhan lang 2" Chińczycy niczym amerykanie zbawiają świat na wszystkich szerokościach geograficznych. Po dość długim i niepotrzebnym wstępie, który jak mniemam miał lepiej umotywować psychologię działań głównego bohatera film wkracza na właściwe tory. Leng Feng udaje się w głąb afrykańskiego kraju, by ocalić chińską ekspedycję humanitarną i bezpiecznie wywieźć ją z ogarniętego konfliktem terenu. Po sklejce powiązanych ze sobą scen jak noś z pięścią narracja nabiera liniowego kształtu i zaczyna się dziać. Pierwsza scena akcji może nie robić wrażenia, ale pościg i atak na fabrykę to już wyższa półka. Pościg jest dynamiczny i w ciekawej scenerii. Sekwencja ataku świetnie wykorzystuje nowe narzędzie wojenne jakim jest dron i przypomina finał pierwszych "Niezniszczalnych". Niestety Jing Wu musi popracować nad scenariuszem, bo to co ugra elementami z których chińskie filmy słyną od dawna traci przez durne dialogi i dziwne rozwiązania fabularne. Szkoda bo widać, że budżet był nieograniczony. Niewątpliwie widać olbrzymi postęp od pojawienia się pierwszego "Zhan lang", jeśli się on utrzyma trzecia część przygód Wilczego Wojownika może już być całkiem dobrym filmem.