Recenzenci pieją z zachwytu, bo "ileż symboli", "ileż metafor", "ileż ścieżek interpretacyjnych"...
Jestem wielkim fanem adaptacji innego poematu/mitu/legendy w podobnych klimatach a mianowicie "Beowulfa" w reżyserii Zemeckis'a, ale to przekombinowane nudziarstwo zapamiętam tylko z tego powodu, że jeszcze nigdy w kinie tak rozpaczliwie nie walczyłem z sennością. Gdyby muzyka była spokojniejsza to niechybnie bym kimnął.
W sumie na miano adaptacji to to chyba nawet nie zasługuje, bo z tego co doczytałem to literacki pierwowzór był pochwałą inspirowanej filozofią chrześcijańską idei kierowania się cnotami rycerskimi i zachętą do podążenia drogą wyznaczoną przez tę ideę mimo trudów i pułapek jakie na niej czyhają.
A dla reżysera wymowa poematu była oczywiście zbyt konserwatywna i postanowił ją "unowocześnić" oraz "uwspółcześnić" i wyszła mu ta niestrawna (i na dodatek śmiertelnie nuuuuudna) papka jego lewych obsesji.
W rezultacie Hindusi powinni oskarżyć Lowery'ego o rasizm, bo w głównej roli zatrudnił ich ziomka i zrobił z niego największego gamonia epoki fantasy-średniowiecza.