Film o facecie, który jedzie samochodem i ucieka przed glinami. Po 25 minutach zasnąłem - paradoks, bo niby film akcji. Ale akcja polega na tym, że on jedzie, jedzie, jedzie, jedzie... Zero fabuły. Jak ktoś lubi popatrzeć na to, jak auto sunie po szosie, wpada w zakręty, wjeżdża z impetem w wiraże, zwiewając przed policją - ale z czego nic nie wynika, to polecam.
Zabrzmi pretensjonalnie i słabo, ale to jeden z tych filmów, gdzie trzeba się zastanowić nad jego sensem.
Tak jak dla jednych ucieczką od rzeczywistości było malowanie obrazów, tak dla Kowalskiego była nieustanna podróż.
Trzeba czasami, kur*a, pomyśleć, a nie oglądać i czekać, aż Ci wszystko podadzą na tacy.
Nie musi być podania na tacy, ale musi być przekaz - nawet jeśli nie bezpośredni - to zrozumiały. Tak jak to opisałeś, to można nagrać film o wszystkim, o facecie w łódce, o kobiecie, która stoi w oknie przez półtorej godziny, albo wystawić gówno w galerii - i zawsze znajdzie się ktoś, kto się w tym dopatrzy głębi, choć tej głębi tam nie ma - albo trzeba być nie wiem jak mocno uwrażliwionym, aby ją dostrzec, czy też sobie ją wmówić.
Ale wszyscy doskonale zrozumieli przekaz.
Facet jest wrakiem życiowym, który stracił więcej, niż zdołał przez życie zdobyć. Jedyne co ma to nieustanne podróże z spunktu A do B i ciągłe narkotyki, które trzymają go zdaleka od krawędzi załamania nerwowego. Nie zatrzymuje się na więcej niż kilka minut, żeby nie myśleć za dużo o tym, jak skrzywidzło go życie (o wszystkim dowiadujemy się w trakcie filmu, min. z rozmów). Pościgi i ucieczka to jedynie ukazanie tego, czym jest nieograniczona wolność, która kończy się dopiero, kiedy spotka się z wolnością drugiego człowieka. Dlatego Kowalski przez większość filmu jedzie sam, a jak już, to stara się w nic nie angażować. Cały film ucieka przed swoimi demonami, przed bezprawną policją, koszmarami z Wietnamu, wspomnieniem tragicznie zmarłej ukochanej, nieudaną karierą w wyścigach i wypadku, który prawie pozbawił go życia. Wszystko to jest tam gdzieś w tle sunącego przez pustkowie Challengera, który jest ostatnią przepustką Kowalskiego do zakończenia swojej podróży. Na buldożerach. Bo po co miałby dalej żyć, skoro już do końca byłby poszukiwany przez policję? Po co miałby się dać złapać? Żeby już niemóc być wolnym za kierownicą samochodu? On sam dobrze o tym wiedział.
Światło między łyżkami buldożerów. Kowalski, uśmiechający się na ostatniej prostej, pełny gaz w podłodze, wesoła muzyka, grająca z jego radia.
Chciał odejść, znalazł swój znikający punkt.
Różnie można zintepretować ten film. Może być o tym, jak kończą weterani wojenni, kiedy społeczeństwo ich odrzuca (podobnie jak w Rambo i Taksówkarzu).
Może też być o tym, jak wygląda nieograniczona wolność jednostki, której nie pozostało nic do stracenia, razem z sensem do wstawania z łóżka następnego dnia.
Jeździł, bo to ostatnia rzecz którą kochał. Chcieli mu to zabrać, więc się nie zatrzymał.
Jak dla mnie - bomba. Może nie jako film akcji, ale bardziej dramat z wysoką prędkością na liczniku i podniosłą muzyką w tle.