PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=719855}

Zupełnie Nowy Testament

Le tout nouveau testament
6,1 27 682
oceny
6,1 10 1 27682
6,2 18
ocen krytyków
Zupełnie Nowy Testament
powrót do forum filmu Zupełnie Nowy Testament

Paradoksy: Nie wierzymy dziś w osobowe zło tak mocno, że przypisujemy je... Bogu Ojcu. Największym sukcesem szatana jest przekonanie ludzi o tym, że on... nie istnieje. Ale komu dziś chce się czytać Biblię albo dzienniczki św. Faustyny? Oglądamy za to film o Bogu nakręcony przez artystę, którego Bóg nigdy nie dotknął.
(Ósmy rozdział Dziejów Apostolskich opowiada o Filipie diakonie. Dokonał on niesamowicie wielkich czynów. Masowo uzdrawiał, wypędzał złe duchy, nawrócił całą Samarię, dzięki niemu powstało pierwsze w świecie chrześcijańskie państwo – Etiopia. Ten wielki człowiek wypowiedział tylko jedno zdanie zapisane na kartach Biblii: “Czy rozumiesz, co czytasz?” Nie ma być może bardziej aktualnego pytania. Współczesny człowiek zupełnie nie rozumie Biblii. Nikt mu jej nie objaśnił. Z pewnością nie zrobią tego twórcy tego filmu. Dz8.pl)

mariuszkwiatkowski

Pomyliłem się, Bóg dotknął autora filmu. Dziś przeglądając makulaturę (Newsweek 51/2015) natrafiłem na rozmowę z twórcą tego filmu (bynajmniej nie szukałem żadnych materiałów na ten temat). Okazuje się, że autor miał brata, muzyka, który komponował muzykę do jego wcześniejszych filmów. Ten brat, Pierre był bardzo religijny, wręcz mistyk, codziennie czytał Biblię, która pomagała mu komponować. Kilka lat temu zmarł na raka. Ten film zatem jest wyrazem bólu po tej stracie, jest wołaniem do Boga, w którego autor twierdzi, że nie wierzy. Bez tej informacji wszelka analiza filmu musi być nietrafna. Wydaje mi się, że film ten pokazuje podstawowy problem: ludzie dziś nie rozumieją tego, dlaczego Jezus cierpiał i umarł. Nie wiedzą, że zmartwychwstał. Nie rozumieją tego, że Bóg jest Jednością. My Europejczycy jesteśmy już poganami - nie znamy Biblii, nie znamy żywego Jezusa. Co za tym idzie nie rozumiemy własnego cierpienia czy pojęcia grzechu. Zaciekawił mnie ten film, ale nie wiem czy go obejrzę, bo za pieniądze wydane na bilet wolę kupić jakąś naprawdę wartościową książkę. Współczuję autorowi straty kochanego brata. Wypada życzyć mu by odkrył Biblię tak, jak jego brat. Wtedy jego tragiczna śmierć miała by sens.

ocenił(a) film na 7
mariuszkwiatkowski

Czytałem krytyczną recenzję Bękartów Wojny bo nie oddawał prawdy historycznej. Wg mnie Ty robisz podobnie w przypadku tego filmu.

Pio76

Za śmierć brata twórca rzuca tym filmem kamieniem w okno Pana Boga, przy czym twierdzi, że Boga nie ma, a jest tylko... okno. Może gdyby się nawrócił to brat nie musiałby umrzeć. Ja przez większość mojego życia twierdziłem, że Boga nie ma, dopóki mi nie udowodnił, że jednak... jest.

ocenił(a) film na 9
mariuszkwiatkowski

"Największym sukcesem szatana jest przekonanie ludzi o tym, że on... nie istnieje."
Bo nie istnieje, tak samo jak Bóg nie istnieje.
A film opowiada nie o Bogu, a o chorych umysłach religiantów i o tym, jak najchętniej traktowaliby ludzi, którzy nie postępują zgodnie z ich zasadami (dla wyjaśnienia - religiant to nie po prostu człowiek religijny, a człowiek, który chciałby narzucić siłą zasady swojej religii wszystkim innym, i chętnie widziałby surowe kary wymierzane tym, którzy do zasad tej religii sie nie stosują)

raj001

W pewnym sensie ma Pan rację, choć nie jest to takie zero jedynkowe jak się wydaje. Wszystko zależy od tego, jak na to patrzeć – proszę o cierpliwość, już wyjaśniam.

Wedle ludzkiej logiki istnieje pewien schemat melodramatyczności. Każdy film melodramatyczny a także i Biblia pokazuje świat wedle tego sposobu. Polega on na tym, że wierzymy, iż istnieje dwoje dobrych bohaterów i jeden zły. Tych dwoje jest rozdzielone przez tego złego. Happy end to pokonanie tego złego i złączenie się w szczęśliwej miłości tych dobrych bohaterów. (W odróżnieniu od melodramatu, w dramacie różnica polega na tym, że... Romeo i Julia giną z miłości.) Każde romansidło jest tak ułożone – my faceci może rzadko takie filmy oglądamy. Czasem zło jest mało osobowe, a sytuacja bardziej skomplikowana, ale schemat jest ten sam. W Biblii Bóg i człowiek są rozdzieleni przez szatana. Ale jak napisałem jest to tylko ludzki sposób myślenia.

A co jeśli naprawdę jest inaczej? Oprócz „religiantów” przecież są też mistycy, ludzie, którzy doświadczyli istnienia Boga sami, osobiście. Co więcej to ludzie, którzy zostali wybrani przez Boga, bo wcale nie o to chodzi by przekonywać innych o tym, by uwierzyli w mojego Boga (tu się absolutnie z Panem zgadzam), ale by samemu zrozumieć że jest się wybranym przez Boga, że to Bóg pierwszy uwierzył we mnie.

Więc może oprócz tej melodramatyczności istnieje drugi sposób myślenia, mistyczny. Wedle niego istnieje tylko Bóg i człowiek. Bóg wcale nie jest wyłącznie dobry, słodki, kochany jak go przedstawiają „religianci”. Bóg jest jak ojciec, taki prawdziwy ojciec. Jeśli my jako dzieci bawimy się bezpiecznie to i on się wydaje być w porządku. Bóg stoi sobie z boku jakby go nie było i patrzy. Życie samo układa się przyjemnie. Jeśli jednak zaczynamy robić rzeczy niebezpieczne dla nas i naszych bliskich, dla naszego zdrowia, życia, a przede wszystkim dla naszej duszy to on interweniuje, ostrzega, upomina nas, wymaga. A czasem gdy to nas boli to wydaje się, że ojciec jest kimś złym, ogranicza nas, że jest naszym wrogiem, chcemy go pokonać a nawet zabić. Każde dziecko przechodzi okres młodzieńczego buntu, dojrzewania. Nie inaczej jest w życiu duchowym. Każdy człowiek sam powinien przejść okres zaprzeczenia istnieniu Boga po to, by mógł sam odkryć jego istnienie. Inaczej będzie skazany na żer owych „religiantów”. To przecież oni, ludzie religijni skazali na śmierć Jezusa, największego z mistyków.

Zatem podsumowując... Napisał Pan „Bóg nie istnieje” - to wspaniale. To połowa sukcesu. Warto jednak nie stawać w pół drogi. Warto powiedzieć Bogu: jeśli jednak istniejesz udowodnij mi to! Bo Bóg wcale nie chce ludzi religijnych, zniewolonych religijnością, smętnych i przygarbionych w ławkach kościelnych. On chce mieć zdrowe, żywe dzieci, samodzielne. Kim są te dzieci? To właśnie owi mistycy. To ludzie, którzy mają żywą relację z Bogiem. Tacy ludzie też są w Kościele, niestety rzadko. Ale bynajmniej nie o to idzie by ich spotkać i naśladować. Chodzi o to by samemu sobie udowodnić istnienie Boga, doświadczyć niepowtarzalnego piękna relacji z nim, bo Bóg istnieje – można tak powiedzieć – tylko w relacji. Możemy całe życie chodzić do kościoła, nie grzeszyć, nawet poświęcać się dla innych, a jeśli nie mamy realnej relacji, osobistego niepowtarzalnego stosunku do Boga to rzeczywiście „Bóg nie istnieje”. Dlaczego? Bo sami jeszcze nie istniejemy. Bo sami nie odkryliśmy własnego duchowego życia. Sami nie narodziliśmy się z ducha. To jest w tym wszystkim najfajniejsze: możesz odkryć że jesteś kimś wyjątkowym (mimo szarego życia jakie może prowadzisz), pięknym (pomimo fizycznej i moralnej brzydoty), zdolnym nie tylko do pracy fizycznej i intelektualnej, ale zdolnym do czynienia cudów! Możesz odkryć że jesteś synem Boga. Pogadać z nim, pograć w piłkę, wypić kawę, uzdrowić kogoś, nawrócić – wedle twojej fantazji i bożej łaski. Pamiętaj: Bóg, twój Bóg to nie jest „rzeźba ze złota, srebra czy kamienia”, twój Bóg ciągle jest „nieznanym Bogiem”, którego istnienie masz odkryć - patrz czytany dziś akapit Dzieje 17, 22. To najfajniejsza przygoda w życiu. Gdybym nie odkrył Boga całe moje życie byłoby tylko pasmem bezsensownych niepowodzeń. Odkrycie Boga to tak naprawdę odkrycie sensu.

ocenił(a) film na 9
mariuszkwiatkowski

Mistyki to mi proszę nie tłumaczyć :) Całe moje życie nią jest :)
I dokładnie dlatego, że doświadczyłem tego, czego się nie da opisać, twierdzę że Bóg nie istnieje. A w każdym razie nie istnieje taki, o jakim mówią religie i jak go sobie wyobrażają.
Istnieje coś, czego nie jesteśmy w stanie opisać, i na określenie tego czegoś z braku lepszych określeń używamy słowa "Bóg". Ale ten Bóg nie ma nic wspólnego z postacią, którą opisują święte księgi obojętnie jakiej religii. Bo w ogóle nie jest postacią, nie jest osobą - jest wszystkim i jest wszędzie, jest źródłem, energią, pierwotnym punktem. Jest tym, o czym księga Tao-te-cing mówi w pierwszym zdaniu: "Tao, które można opisać, nie jest tao". Jeżeli spróbujemy tego Boga w jakikolwiek sposób opisać, nazwać, określić, to już nie będzie Bóg.
Jak powiedział pewien współczesny nauczyciel duchowy "Bóg nie istnieje i jest zawsze z tobą". To jest ta brakująca może w poprzedniej wypowiedzi druga połowa drogi :). I to jest moim zdaniem najbardziej trafne stwierdzenie, jakie można powiedzieć o istnieniu bądź nieistnieniu Boga :).
Inny wielki współczesny nauczyciel przywołuje starożytny chiński wiersz, który kończy się tak; "Ale jest jedna rzecz, która zawsze pozostaje jasna. Jest czysta i jasna, niezależna od życia i śmierci. Co jest tą czystą i jasną rzeczą?"
Nie ulegaj pokusie odpowiedzenia "Bóg" :). Bo ta odpowiedź zepsuje sens mistycznego doświadczenia :). Bo nie o odpowiedź tu chodzi, a o samo pytanie.

Ale to chyba oczywiste, ze nie o takim Bogu, nie o Bogu mistyków traktuje ten film. Tylko właśnie o Bogu religiantów, którego to Boga tak naprawdę to człowiek sobie wymyślił odwzorowując w nim wszystkie swoje wady, iluzje i ignorancję i poprzez autorytet takiego wyobrażenia chce rządzić innymi ludźmi. Bóg religii jest niczym innym jak tylko narzędziem sprawowania władzy przez jednych ludzi nad innymi - nie ma nic wspólnego z Bogiem mistyki :)
I jakos tak sie składa, że mistyków zwykle w moim życiu spotykałem głównie wśród ludzi bedących poza zorganizowanymi religiami, a już w szczególności poza kościołem katolickim... Byłem kiedyś na wykładzie pewnego religioznawcy, który postawił na tym wykładzie tezę, że duchowość i religia są to rzeczy przeciwstawne - jego zdaniem, im człowiek jest bardziej religijny, tym jest mniej duchowy, i odwrotnie - im bardziej staje się duchowy, tym coraz mniej religijny. I chyba cos w tym jest... :)

raj001

Jak to miło dostać taką odpowiedź. Fajnie, że są tacy ludzie. Nie mogę się oprzeć pokusie napisania czegoś jeszcze. Ja od ponad ćwierć wieku piszę książkę, w której staram się poukładać sobie moje doświadczenie o świecie i co rusz dochodzę do wniosku, że się mylę, że czegoś nie wiem, że jest inaczej niż myślałem... I nie da się inaczej podchodzić do życia duchowego niż z wciąż otwartą głową. Rzeczywistość materialną jakoś udaje się ludziom okiełznać, zrozumieć, a z duchową jest jednak zupełnie inaczej. Religie próbują zobiektywizować i zracjonalizować to, co jest zupełnie subiektywne i irracjonalne. Wypowiadamy słowo „Bóg” jakbyśmy mówili o paczce papierosów. To już mądrzejsi byli żydzi, którzy tego słowa nie wypowiadali. Na Dalekim Wschodzie w ogóle nie posługują się takim pojęciem. Z pewnością zna Pan te historie o mistrzach zen, którzy w odpowiedzi na pytania pokazywali palec lub czynili coś równie dziwnego. Ale z drugiej strony doświadczywszy życia duchowego nie sposób nie dawać o nim jakiegoś świadectwa. Czasem wściekłość też jest takim świadectwem. Poznałem kiedyś człowieka, który ciągle chodził niezadowolony, w ogóle się nie uśmiechał. Gdy usłyszałem o tym, że przeżył on śmierć kliniczną i miał doświadczenie innego świata zrozumiałem czemu tak się zachowuje. Był wściekły na to, że żyje, a doświadczywszy tego, czego doświadczył nie mógł sobie tego życia odebrać. Taki to był ciekawy przypadek.

Ale wracając do tematu... Według mnie ten błąd o którym mówimy polega na tym, że tworzymy wiedzę o życiu duchowym. Wiedza to coś obiektywnego. Życie duchowe zaś to coś, czego się doświadcza, doświadcza subiektywnie. Jedyny właściwy sposób opisu życia duchowego wedle mnie to pisanie dziennika. W dzienniku nie zapisujemy wiedzy, a własne doświadczenie. Ono ciągle ma prawo się zmieniać, więc i my mamy prawo zmieniać zdanie. Moje ulubione dzienniki to „Dzienniczek” św. Faustyny i „Zen w sztuce łucznictwa” Eugenna Herrigela. Pewnie warto by było przeczytać sobie dziennik Kena Wilbera i dla równowagi dziennik duszy któregoś z papieży. Co najciekawsze to Biblia też jest dziennikiem i tak należy ją czytać, a nie jako książkę, która przekazuje nam sztywną wiedzę. Ale nade wszystko warto samemu taki dziennik prowadzić. Dlaczego? Odpowiem tak: kiedy byłem młody lubiłem rozmawiać na głos sam ze sobą. Gdy stałem się dojrzały zacząłem rozmawiać z Bogiem. Ale pewnego dnia stwierdziłem, że to właściwie to samo. To, co nazywamy Bogiem było we mnie wtedy i jest we mnie teraz pomimo tego, że mój światopogląd się zmienił diametralnie, bo byłem wtedy wrogiem Kościoła. Wtedy ten cichy głos ducha odbierałem jako coś naturalnego, teraz tylko jestem bardziej świadomy, ale to jest ta sama rozmowa. Jedyna różnica polega na tym, że teraz mniej do siebie mówię, a bardziej uważnie samego siebie słucham. Ja jestem w Bogu, a Bóg jest we mnie - parafrazując słowa dzisiejszego czytania: J 14, 6-14.

Czy religia i mistyka są sobie przeciwstawne? Tak, ale co właściwie przez to rozumiemy? Mówiąc „przeciwstawne” my Europejczycy mamy na myśli „wykluczające się” (dobre i złe), a ludzie na Wschodzie myślą: „uzupełniające się” (jin i jang). Myślę, że mistyka i religia wykluczają się, a powinny się uzupełniać. Niestety jest tak, że religie (mam na myśli szczególnie chrześcijaństwo) nie lubią mistyków dopóki są żywi, a kochają ich gdy już są martwi. Religie żywią się doświadczeniami mistyków, przetrawiają je i wydalają jako wzór religijności karmiąc wiernych obrazami świętych. Ludzie robią błąd żywiąc się tymi „ekskrementami” zamiast posmakować owoców życia mistyków. Cóż, czytanie książek mistyków to trudne zadanie, nawet dla księży, którzy mają odpowiednie wykształcenie.

Też zgadzam się z tym, że religie służą ludziom do sprawowania władzy. Trzeba to zrozumieć. Wedle mnie pierwotną przyczyną powstania religii był strach przed śmiercią. Pierwsi szamani mieli wielką władzę, bo ludzie pierwotni bardzo się bali. Dziś widzimy jak chrześcijaństwo w Europie upada, bo ludzie przestają się bać. Dziś ludzie wierzą w to, że narodzili się przypadkiem, że życie ich jest przypadkowe i śmierć też będzie przypadkowa. Ludzie wierzą w to, że nie ma sensu poza tym sensem jaki sami sobie mogą nadać. A oni sami mogą tylko walczyć o władzę, pieniądze, sukces...

Upadek wiary w Europie zachodniej do której odnosi się film „Zupełnie Nowy Testament” - którego ciągle jeszcze nie obejrzałem - to oczywiście bardziej skomplikowany proces. Strach przed komunizmem spowodował, że Kościół zrobił interes w Mussolinim – traktaty laterańskie – co zrodziło faszyzm, frankizm, pośrednio nazizm i doprowadziło do II wojny światowej. Kościół umaczał się w brudne wojny: włosko-abisyńską, hiszpańską wojnę domową, wpadki w czasie wojny światowej w różnych krajach itd. Owszem, komunizm niby oficjalnie upadł, ale czyż Rosja dziś nie jest dalej tym samym krajem? Czyż Putin nie jest carem i Stalinem jednocześnie? A czy nasz kraj pod rządami PiSu nie powraca do komuny choćby pod postacią Teleranka, Sondy i Pegaza? Jakkolwiek by to oceniać to jest to śmieszne i żałosne, jak ten świat się kręci w kółko. Teraz zaostrzą ustawę antyaborcyjną, za parę lat przyjdzie inny rząd i zrobi ustawę zupełnie przeciwną, a my, człowiek taki jak Pan czy ja albo możemy dać się w to wszystko wciągnąć i dać sobą kierować albo starać się stać z boku i obserwować, utożsamiać się z tym, co mamy wewnątrz, a nie z tym co, mówią inni.

Bardzo mi się to pańskie słowo „religianci” podoba. Kojarzy się ze słowem „ignoranci”. Nie, nie jestem wykształcony, nie jestem też bardziej inteligenty od innych. Przeciwnie. Czasem lepiej być głupim, ale swój mały rozum mieć, jak Kubuś Puchatek. Prowadzić swoje małe, ale głębokie, niepowtarzalne życie. Tak, gdyby ludzie przestali mówić o „Bogu”, a zaczęli mówić o swoim życiu duchowym, jak my tutaj, wszystko by wyglądało inaczej.

ocenił(a) film na 9
mariuszkwiatkowski

Tylko jedno zdanie do tego wszystkiego. Historie o mistrzach zen znam z bardzo bliskiego doświadczenia :). Praktykuję zen od prawie trzydziestu lat :).
Zen mnie nauczył miedzy innymi tego, żeby nie przywiązywać zbytniej wagi do tekstów, a i też nie starać się opisać swojego doświadczenia (też kiedyś miałem zamiar napisać taką książkę... ;)). Raczej skupić się na samym doświadczaniu, bo ciągle pojawia się w nim cos nowego i cos innego, i nigdy tego nie wyczerpiemy tak aby móc to opisać. :) A najlepsze nauczanie istotnie odbywa się w kontakcie mistrz-uczeń, dlatego mistrzowie zen rzadko piszą ksiązki. Wolą poświęcić ten czas na to, aby przyjechać na sesję zen, zadawać pytania uczniom i odpowiadać na ich pytania :). Dzięki temu to doświadczenie jest ciągle żywe, przez tyle setek lat...
Jeżeli można jakoś w ogóle pogodzić mistykę z czymś w rodzaju religii, tak aby sie uzupełniały, to chyba właśnie zenowi się to jakoś najlepiej udaje :). Z jednej strony jest tu jakaś struktura, organizacja, formalne reguły w których trzeba sie jakoś zmieścić, a z drugiej - żywe, prawdziwe doświadczenie mistyczne jest tym, co jest tu zawsze najwazniejsze i w centrum. Dlatego tak sobie cenię tę praktykę :)
No ale to już chyba pora skończyć tę dyskusję na tym forum, bo dosyć daleko odbieglismy od tematu, czyli od filmu :) Ewentualnie zapraszam do kontaktu już prywatnie :)

mariuszkwiatkowski

Bardzo ciekawie było poczytać wasze wywody, choć przyznam, że pewnym nieoczekiwanym zwrotem akcji był fragment "film „Zupełnie Nowy Testament” - którego ciągle jeszcze nie obejrzałem" ;)

W związku z tym mam pytanie: czy coś się zmieniło w tym zakresie, a jeśli tak, to czy podtrzymujesz, że film traktuje o tym wszystkim, o czym pisałeś powyżej? Ja obejrzałem i prawdę mówiąc nie mam pojęcia, o czym on właściwie jest...

Slamazzar

Wspaniale, że mi przypomniałeś tę odjazdową dyskusję, dzięki! Z tego, co pamiętam to chyba napisałem prywatnie do tego kolegi od zen, ale kontakt się urwał - zabij mnie, nie pamiętam dlaczego, a szkoda, bo kocham takich ludzi jak on. Ja myślę, że byliśmy tu bardzo blisko tego fragmentu Biblii gdzie jest mowa: "nie każdy kto mówi mi Panie, Panie wejdzie do królestwa niebieskiego". Trzeba mieć żywą relację z Bogiem - a wyrażając to po buddyjsku - trzeba być zanurzonym w Jedności, działać zgodnie z Jednością. Jeśli tak jest to doświadcza się cudów, rzeczy niezwykłych, niewytłumaczalnych, a doskonałych. Buddyzm mówi o czynach wypływających z Pustki. Ja doświadczyłem takiego "cudu" zaledwie godzinę temu. Praktyka zen prowadzi do tego prostą drogą, ale też w Kościele katolickim jest podobna medytacja - od XIII wieku, tylko kto o tym słyszał? Kiedyś dawno temu rozmawiałem z mistrzem zen Kaisenem. Na pytanie "jak żyć?" odpowiedział mi: "trzeba prześnić swoje życie". Uwielbiałem tego wariata.

Co do tego filmu to dalej go nie obejrzałem. Myślę, że ci, którzy atakują religie mają swoje racje, ale też ci, którzy bronią religie też mają tyle samo racji. Ja osobiście tak na sto procent podpisałbym się tylko pod jedną religią: bokononizmem. Warto przeczytać sobie "Kocią kołyskę" Vonneguta, bo wedle mnie facet idealnie przejrzał ludzką głupotę w temacie religijności. Ale nie można tego traktować jako absurdu, bo to, co on pisze o karassach czy wampeterach (zajrzyj do wikipedii pod "bokononizm") to bardzo trafne idee. Z drugiej jednak strony wielkim odkryciem dla mnie ostatnio stała się książka "Rozmowy z Bogiem" Walsha (cztery tomy mówiąc dokładnie). Wspaniałe jest przesłanie co do chrześcijaństwa Torbena Sondergaarda - jak na You Tubie wpiszesz "Ostatnia reformacja" to znajdziesz fantastyczny film ponad półtora godzinny. Trzeba pamiętać o tym, że Jezus walczył z religijnością swoich braci, żydów, a teraz sam stał się ikoną religijności w świecie. Przepraszam, że tak chaotycznie piszę - tyle chciałoby się przekazać, a czasu mało, bo jutro trzeba iść do pracy. Ogólnie mówiąc trzeba szukać ludzi, którzy mówiąc o duchowości wiedzą o czym mówią. Twórcy filmu "Zupełnie Nowy Testament" - domyślam się - zupełnie nie wiedzieli o czym mówią, więc nic w tym dziwnego, że nie masz pojęcia o czym ten film jest. Może obejrzę go to się podzielę analizą. Tak, postaram się go wkrótce zobaczyć. Jeszcze raz wielkie dzięki!

mariuszkwiatkowski

No, to mam nadzieję, że zrozumiesz z niego coś więcej niż ja, nawet jeśli twórcy dali intelektualną plamę. Słusznie mówisz, że słuchać trzeba mądrych, a niekoniecznie wszystkich, jak leci. Ja niedawno przeszedłem katolicki kurs Alpha, ale teraz wiem, że żeby odpowiedzieć sobie na pewne pytania, potrzebuję co najmniej studium teologicznego (nie wspominając o przeczytaniu Biblii). Potem przyjdzie czas na Koran, mądrości hinduskie, buddyjskie i inne. Bokononizm, póki co, jest nie dla mnie. Markiści, wśród których ostatnio się obracam, w pełni by się zgodzili z ideą granfalonów, bo tak właśnie postrzegają narody - nawet kibicowania sportowcom nie potrafią zrozumieć :) Ja jednak, jak na tę "religię", za bardzo jestem przywiązany do obiektywizmu, logiki matematycznej i słynnego stwierdzenia, że "prawda jest jedna i leży zawsze tam, gdzie leży". Dlatego jej szukam i dziękuję za niekwestionowaną pomoc, karass-mate ;)

Slamazzar

Ambitny plan – choć z góry skazany na porażkę. Dlaczego? Bo wedle mnie rzeczywistość duchowa nie jest obiektywna i logiczna. Bardziej przypomina muzykę. Oczywiście można czytać nuty, studiować harmonie, ale istotą muzyki jest to, żeby dać się jej ponieść, by zatracić się w jej przepływie. Ktoś kto rozumie jest jak kamień w rzece. Ktoś kto czuje jest jak ryba.

Dam Ci przykład z mojego życia. W tym tygodniu wymieniem meble w bibliotece parafialnej u mnie w parafii. Od kilku lat nikt z tej biblioteki nie korzystał. Była magazynem. Nie wiadomo czy ktoś będzie chciał korzystać. To, co robię jest zupełnie szalone, nieracjonalne, ale czuję, że to ma sens, bo różne wydarzenia mnie prowadzą do tego, co mam zrobić.

Jeśli jesteś po kursie Alpha to masz szczęście – jesteś w potoku najprostszej, najgłębszej rzeki czyli religii – chrześcijaństwa. Jeśli mogę Ci dać już nieco bardziej serio dobrą radę to przeczytaj sobie uważnie Dzieje Apostolskie. Zapomnij o wszystkich teoriach: jak żyć, czego nie robić, co robić itd. Poczuj się jak jeden z siedmiu wybranych przez Ducha Świętego. Poczuj się jak Filip z Ósmego rozdziału albo jak Ananiasz z dziewiątego i wielu, wielu innych bohaterów Dziejów. Wyobraź sobie, że doświadczasz podobnych znaków i cudów jak oni. Więcej! Że one dzieją się za twoją sprawą. Robisz coś, choć nie wiesz jaki to ma sens, po prostu ufasz. Kroczysz w wierze. Jesteś rybą w duchowej rzece. Płyniesz w duchowej rzeczywistości. O to w tym wszystkim chodzi.

mariuszkwiatkowski

Jestem najzupełniej przekonany, że nie tylko o to w tym wszystkim chodzi, i chyba głównie dlatego byłem Alphą troszkę zawiedziony, że ludzie tam byli dużo bardziej nastawieni na "ciuje" niż "rozumie". Może niektórym to wystarczy, może inni (ja?) nie mają czucia tak rozwiniętego (wyobraźnię zawsze miałem kiepską) i chcąc nie chcąc muszą próbować nadrabiać rozumem.

Zresztą w imię czego poprzestawać na ufaniu i wierzeniu, jeśli można wiedzieć? Jak się tak zastanowić nad wszystkim, to każda rzecz (z dowolnego wymiaru) po prostu musi albo istnieć, albo nie. Nie można być "trochę w ciąży". Muzyka (czy w ogóle sztuka) też nie może uciec logice i związkom przyczynowo-skutkowym: można dać się jej ponieść tylko, jeśli została napisana zgodnie z matematycznymi zasadami harmonii, inaczej będzie nieunikniony zgrzyt (głośników i zębów), a raczej w ogóle nie będzie muzyki.

Ja właśnie zasłuchany jestem w płycie, ktorej tytuł brzmi "Cold war of solipsism". Abstrahując od warstwy muzycznej, to rzeczywiście pogląd, że "istnieję tylko ja" musi prowadzić do odrzucenia jakiegoklowiek obiektywizmu, ale też pogląd ten chyba kuleje pod względem wewnętrznej spójności (bo skąd niby "ja" się wziąłem?). I wracając do filmu, to też nie jest on zbyt spójny ontologicznie, bo przedstawiony Bóg - w przeciwieństwie do tego z "Bruce'a..." czy "Evana..." - rzadko bywa wszechmogący, a i choćby wszechwiedzący...

Slamazzar

Cierpki jak młode wino. Chyba też taki byłem dawno temu, już zapomniałem. To fajnie, że nie dajesz się zbyć byle czym. Fajnie, że chcesz zrozumieć. Spójrzmy więc zupełnie logicznie na Boga, a okaże się czy Niebyt istnieje czy nie istnieje.

Postawię pytanie: Czy lustro jest obiektywne czy subiektywne? Odpowiemy: z jednej strony (z punktu widzenia lustra) lustro obiektywnie odbija to, co jest naprzeciw niego, a z drugiej strony (od strony patrzącego) obraz lustra jest subiektywny, bo zależnie od tego, kto w nie patrzy, taką odbija twarz. Czy to nie zadziwiające? Lustro niczego nie robi, a jego obraz zmienia się.

Cóż, byłoby to tylko banalne spostrzeżenie gdyby nie to, że Bóg jest jak lustro. Każdy mistyk odkrywa niepowtarzalną twarz Boga. Co więcej każda religia tak robi. Chrześcijaństwo pokazuje bliską twarz Boga-miłości, a na przykład islam pokazuje szalenie odległą twarz Boga-kosmicznego. Stąd mamy tak duże napięcie między tymi religiami.

Ale zejdźmy na ziemię i powróćmy do filmu, bo i tu ta prawda ma zastosowanie. Tak, jak pisałem reżyser nakręcił ten film w reakcji na śmierć swojego brata, muzyka i mistyka. Lecz – żeby było ciekawiej – pokażę tę historię z punktu widzenia duszy – tak jak to robił Neale Donald Walsh w „Rozmowach z Bogiem”.

Były sobie dwie zaprzyjaźnione dusze. Zamierzały niebawem się wcielić. Umawiały się więc co będą robić jak już będą w ciałach tak by dać nowe, niepowtarzalne świadectwo istnienia Boga.

Jedna z dusz powiedziała: ja będę mistykiem i muzykiem, a ty będziesz moim bratem, reżyserem filmowym. Będziemy się bardzo kochać, ale będziemy mieć zupełnie przeciwne poglądy na sprawy duchowe. Będziemy żyć w jednym z najbardziej zeświecczonych krajów, w Belgii.

Druga odpowiedziała: dobrze, ale jeśli ty dasz świadectwo swojej wiary to na nikim to nie zrobi wrażenia. Będziesz tylko czarną religijną owcą w kraju pełnym ateistów.

Masz rację – powiedziała pierwsza. - Dlatego ja muszę umrzeć. Po mojej śmierci ty będziesz taki zły na Boga, w którego istnienie przecież nie będziesz wierzyć, że nakręcisz o Bogu film.

Ja nakręcę film o Bogu w którego istnienie nie wierzę? - zdumiała się druga dusza. - Niesamowity pomysł! Zatem pokażę przeciwieństwo Boga w którego ty wierzyłeś – przeciwieństwo Boga miłości. Pokazany przeze mnie Bóg będzie odrażający, egoistyczny, zapijaczony, niszczący. Będę tak wściekły za twoją śmierć, że będę pluł i biczował „dobrego Boga” bez cienia litości.

Tak – powiedziała z dumą pierwsza dusza. – Damy świadectwo jakiego świat nie widział, a jednocześnie przecież będzie to ta sama, dobrze znana światu męka Chrystusa. No to chop, wskakujmy w ciała, stwórzmy ten „karass”, pokażmy to, że Bóg daje ze sobą zrobić wszystko z miłości do człowieka.

Ale na chwilę druga dusza zawahała się. Zapytała: jak myślisz, czy ludzie zrozumieją to, że wszystkie dusze są cząstkami niepodzielnego Boga? Że jesteśmy niczym iskry i płomienie jednego ogniska? Tylko pozornie oddzielone od siebie. Że tak naprawdę istnieje tylko Jedno. I że to, iż Jedność jest nieustannie w ruchu jest jedyną stałą i pewną prawdą?

Naszą rzeczą jest – powiedziała pierwsza dusza – płonąć nie spalając się. Naszą rzeczą jest rzucić światło w ciemność. Przecież wiesz, że Jedność chcąc siebie samą poznać musiała się wewnętrznie podzielić. Gdy wyczerpią się możliwości, gdy Jedność pozna w pełni siebie, wtedy ten proces się zakończy. Tak na Ziemi, jak i w Niebie wszystko będzie Jednością.

mariuszkwiatkowski

Bardzo ciekawy przykład z lustrem oraz spostrzeżenie o niepowtarzalnych twarzach tego samego - tym bardziej utwierdzają mnie w przekonaniu o słuszności planu znalezienia wspólnego mianownika wszystkich religii. No, i świetna historyjka! Zwłaszcza porównanie filmu do męki Chrystusa. "Rozmów z Bogiem" nie znam, ale jestem pewien, że autor byłby z Ciebie dumny :) Tylko zakończenie trochę zbiło mnie z tropu. Bo i po cóż Jedności ciągły ruch? Jak Absolut Wszechwiedzący mógłby się (lub czegokolwiek innego) nie znać?

Slamazzar

Odpowiadam na pytanie pierwsze: po co Jedności ciągły ruch?

Autor "Rozmów z Bogiem" pisze, że wszystko jest w ruchu. Jest to wedle niego jedyna stała rzecz. Jest to chyba zgodne z twierdzeniami naukowymi współczesnych fizyków. Z drugiej strony byłem dziś na kursie biblijnym na którym mówca twierdził, że Bóg jest stały, nieskończony w swej doskonałości, samowystarczalny. Myślę, że problem w tym, że nasze języki są dostosowane do świata podzielonego, świata dwoistości i nie potrafią oddać prawdy o Jedności. Stąd pozornie sprzeczne twierdzenia są równie słuszne.

Odpowiadam na pytanie drugie: Jak Absolut Wszechwiedzący mógłby siebie nie znać?

Trzeba by zacząć od tego, że są dwa rodzaje wiedzy: wiedza teoretyczna i praktyczna. Bóg teoretycznie wie wszystko od zawsze - nie jest przecież ograniczony czasem. Zatem chodzi tu o wiedzę praktyczną, o doświadczenie samego siebie. Żeby doświadczenie samego siebie przez Boga miało sens musiał on wprowadzić do świata element chaosu, element niedoskonałości. Tym elementem jest grzeszność człowieka. Przecież gdyby Adam i Ewa nie zjedli jabłka w drzewa poznania nie byłoby grzechu, podzielenia, a w konsekwencji nie byłoby Biblii i Jezusa, dziejów zbawienia, ludzkiej cywilizacji. Zatem „grzech pierworodny” jest być może „pierworodnym błogosławieństwem” jak twierdzi autor książki o tym tytule Matthew Fox?

To logiczne i proste. Jeśli nie zgubimy się nie możemy się też odnaleźć. Jeśli nie zgrzeszymy nie możemy powrócić do świętości. Jeśli nie utożsamimy się z ego nie możemy na powrót, świadomie utożsamić się z duszą. Ojciec z przypowieści o synu marnotrawnym nie powstrzymywał go przed odejściem. Wiedział, że syn musi odejść, pogubić się, zgrzeszyć po to, by mógł powrócić. Ojciec nie obwiniał go, cały czas go wypatrywał, tęsknił. Moment powrotu syna to kulminacja doświadczenia miłości przez ojca. Zgadzasz się z tym? To popatrz teraz uważnie.

Bóg jest wzajemną miłością trzech osób boskich. Problem w tym, że ta miłość jest wieczna, święta, nie ma w niej grzechu, podzielenia. Bóg zatem nie mógł poczuć tęsknoty za synem, za Jezusem. Nie mógł poczuć tęsknoty za Duchem Świętym. By doświadczyć kulminacji miłości, doświadczyć tęsknoty i powrotu syna potrzebował stworzyć człowieka i stworzyć mu warunki do popadnięcia w grzech.

Zatem Bóg od zawsze wiedział co to znaczy miłość, bo sam przecież jest doskonałą miłością. Sęk w tym, że Bóg chciał doświadczyć kulminacji miłości, doświadczyć chwili odnalezienia zaginionej owcy, doświadczyć chwili powrotu marnotrawnego syna. Dla tego celu musiał stworzyć fizyczny świat a w nim człowieka na swoje podobieństwo.

My ludzie możemy to wszystko rozpatrywać w kategoriach grzechu i winy, ale dla Boga nie ma to znaczenia. On zapomina ci każdy grzech jeśli tylko powrócisz do niego, powrócisz do Jedności. Wtedy on trzyma cię w swoich ramionach, a ty jego w swoich ramionach. On jest w tobie, a ty w nim.

I na koniec rzecz może najważniejsza. Przecież sam Jezus, choć wydawało się to niemożliwe, stał się synem marnotrawnym – pomimo tego że nie zgrzeszył – synem który oddzielił się od Boga pomimo tego, że był z nim niepodzielną Jednością («Eloi, Eloi, lema sabachthani», to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?) i do niego powrócił. Stało się tak, bo wziął na siebie wszystkie nasze grzechy począwszy od grzechu Adama i Ewy. Tu historia się zamyka. Czy chrześcijaństwo nie jest piękne?

Autor „Rozmów z Bogiem” twierdzi, że każdy w końcu doświadcza powrotu do Jedności, po śmierci. Podobno są teolodzy, którzy twierdzą, że piekło jest puste – nie wiem, nie byłem, nie powiem ci. (Mówiąc poważnie piekło to raczej stan niż miejsce.) Wiem tylko, że ciekawiej jest doświadczyć tej wspaniałej chwili zjednoczenia, chwili kulminacji miłości teraz, za fizycznego życia. Przecież jeśli zgubisz banknot stuzłotowy, kluczyki od samochodu albo smartfona i znajdziesz tę rzecz to cieszysz się. Jakże więc bardzo będziesz się cieszył wtedy gdy odzyskasz sens, odzyskasz miłość, odnajdziesz samego siebie? Czy nie warto doświadczyć wzruszenia, które potrafi przepełnić całe twoje serce? Nie tylko wiedzieć o tym, przeczytać czy usłyszeć w kościele, ale... samemu doświadczyć tego!

Slamazzar

I może jeszcze kilka zdań na temat pierwszego pytania, bo mam wrażenie, że zbyłem Cię niczym, a Ty jesteś człowiekiem, który lubi wiedzieć. Taka myśl przyszła mi do głowy w czasie prysznica przed snem;)

Mamy różne systemy matematyczne: zero jedynkowy, dziesiętny itd. Jakoś potrafimy przeliczać daną wartość z jednego na drugi. Wyobraź jednak sobie, że istnieje system matematyczny oparty tylko na jednej cyfrze: jedności. Jedność zawiera w sobie pełnię. Niczego więcej nie potrzebuje. Ani zera, ani dwójki itd. Czy możemy z tego systemu przeliczyć na inny system? Czy możemy jedność jakoś opisać? Można spróbować mówiąc: Jedność to nie zero albo jedność to nie dwa. Ale czy jedność znaczy tyle co jeden w systemie dziesiętnym lub zero jedynkowym? Też nie. Czy jedność opisuje znak nieskończoności? Prawie tak, o ile uznamy, że znak nieskończoności jest odrębnym systemem matematycznym, a nie tylko liczbą systemu dziesiętnego, której nie potrafimy obliczyć, bo jest zbyt duża. Słusznie byłoby też powiedzieć, że jedność i nieskończoność to dwie strony tej samej rzeczywistości, ale to znów nasze wyobrażenie o dwóch stronach monety przyłożone do rzeczywistości, która nie ma formy fizycznej.

Tak właśnie jest Bogiem. Boga nie da się rozumowo poznać, opisać przy pomocy słów choćbyś przestudiował wszystkie święte księgi, bo to jest inny system. Boga trzeba doświadczyć, a dopiero potem próbować go opisać, ale lepiej przy pomocy metafor, poezji, bajek niż tworząc teologię. Nie ma znaczenia powiedzenie, że Bóg jest w ciągłym ruchu czy też że Bóg jest niezmienny. Nie upieram się więc. Każdy (nawet sam Bóg w duszy Neale'a Donalda Walsha) ma prawo subiektywnie o Bogu się wypowiadać wedle własnego doświadczenia. Jaka szkoda, że wszelkie religie tak usilnie próbują Boga obiektywizować, ale cóż na to począć?

mariuszkwiatkowski

Prawda, ontologicznie Jedność i Nieskończoność jest tym samym (choć matematycznie czym innym! Ale matematyka to tylko język a nie rzeczywistość). To jest dokładnie to rozumowe poznanie, którego właśnie doświadczyłeś, żeby mu po chwili - nie wiadomo, czemu - zaprzeczyć :) Bóg rozumiany immanentnie (czyli taki, który jest wszystkim) oczywiście musiałby być w ciągłym ruchu - bo po prostu COŚ się dzieje. Bóg rozumiany transcendentnie (taki, który przenika wszystko) jest stały. Te dwie definicje się wykluczają, więc obiektywizowanie jest po to, by stwierdzić, która jest prawdziwa. Teologia abrahamiczna opowiada się za drugą: mogłoby nic nie być, a Bóg i tak by był (i tak było na początku). Byt Pierwotny (Bóg = Absolut = Jedność) jest konieczny, Byt Wtórny (wszystko inne, w tym my) - opcjonalny.

Sugerujesz, że Bóg stworzył wszystko, by poznać siebie. Logiczniejsze się wydaje, że zrobił to czysto altruistycznie, aby były inne świadome istoty, które mogą doświadczać szczęścia (o, i to jest to, czego zupełnie nie widać w filmie). "Pierworodne błogosławieństwo" to niegłupia myśl (bo "kto nie doznał goryczy ni razu, ten nie dozna słodyczy w niebie"), ale jest to przecież błogosławieństwo DLA NAS, a nie dla Boga. Jezus jest DLA NAS, a nie dla Boga. Moment powrotu syna to kulminacja doświadczenia miłości przez SYNA. To syn był zaskoczony przebaczeniem ojca, sam ojciec wiedział cały czas, że przebaczy (jeśli tylko będzie skrucha).

Ojciec nie stwarza synowi (a Bóg człowiekowi, a wcześniej aniołowi) okazji do grzechu poprzez danie wolnej woli, mając nadzieję, że człowiek czy anioł z tej okazji skorzysta. To by faktycznie było egoistyczne, żeby nie powiedzieć perfidne (heh, z drugiej strony tłumaczyłoby wciąż aktualną wersję pacierza z wersem "I nie WÓDŹ nas na pokuszenie" ;) ).

Gdyby od zarania dziejów wszyscy aniołowie i ludzie wybierali tylko Dobro, Miłość, jasną stronę Mocy, Bóg z pewnością byłby równie zachwycony, jeśli nie bardziej. No, właśnie: czy Absolut może być bardziej lub mniej szczęśliwy (a więc, czy ma w ogóle po co tworzyć kogokolwiek)? Ja to tłumaczę sobie tak, jak w tym dowcipie o pijaku, co złapał złotą rybkę. Pierwsze życzenie? Spraw, żeby wszystkie rzeki i jeziora były z wódki. Drugie? To spraw, żeby wszystkie morza i oceany były z wódki. No, a trzecie...? No, to daj jeszcze pół litra! Każdy kolejny człowiek, który wybierze dobrze, to jest właśnie te kolejne pół litra ;) Jeśli jednak szczęście Boga jest stałą, to jedynym wyjaśnieniem pozostaje czysty altruizm. A co do piekła, to też wierzę i mam nadzieję, że jest puste (a w najgorszym razie, jeśli ktoś nie chce wiecznego szczęścia - w końcu nic na siłę - po prostu przestaje istnieć).

I absolutnie nie bagatelizuję znaczenia czucia i doznawania miłości tu na Ziemi. Różnicę między miłością bożą a ludzką można wszak określić jako ilościową, a nie jakościową - z powodzeniem można śpiewać "Everytime We Touch", myśląc o Bogu. Sam też doszedłem do wniosku, że trzeba poprawiać świat, być dobrym dla ludzi, tworzyć dobrą dla nich politykę, żeby doznawszy szczęścia, mogli dla własnej korzyści zapragnąć go więcej, jeszcze więcej, NIESKOŃCZENIE więcej.

Slamazzar

Skoro tak bardzo się zgadzamy to zaczyna być już nudno. Pozostaje nam cyzelować szczegóły, ale czasem „diabeł tkwi w szczególe” właśnie.

Zanim poznałem chrześcijaństwo – choć brzmi to dziwnie w ustach człowieka ochrzczonego jako dziecko – to fascynowała mnie kultura Dalekiego Wschodu. Ona daje duży nacisk na ideę uzupełniających się przeciwieństw: ying i jang. Tego brakowało mi potem w chrześcijaństwie, które tak bardzo jest nastawione na ideę walki dobra za złem. Pewnego razu jednak usłyszałem o tym, że sposób myślenia żydów był identyczny z tym dalekowschodnim. Żydzi też uważali, że dwie przeciwstawne sobie idee mogą być równie prawdziwe. Tę ideę „bożej dychotomii” znalazłem ostatnio też w „Rozmowach z Bogiem”.

Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu ludzi zapytało by: czy zło nie jest już złem, a dobro - dobrem? Ale przecież jest to też w myśli Jezusa, który mówi: kochajcie swoich nieprzyjaciół. Nie mamy kochać ludzi, którzy nas krzywdzą dlatego, by być męczennikami, by dostać nagrodę po śmierci. Mamy przewartościować swoje myślenie. Mamy przestać widzieć świat tylko przez czarno-biały filtr dobra i zła. Trudno zaprzeczyć temu, że Jezus był Żydem i jego myśl była żydowska, a w ich rozumieniu Bóg stworzył cały świat i wszystko, co działo się w życiu danego człowieka było we władzy Boga: doświadczenia szczęśliwe, ale też bolesne.

Gdy spojrzymy właśnie w ten żydowski sposób na nasze rozważania wszystko stanie w inny świetle. Bóg jest w ruchu i jednocześnie w nim „nie ma przemiany ani cienia zmienności” (Jk 1,17). Bóg stworzył świat dla siebie i jednocześnie dla nas. Przecież wszystko jest Jednością! To my jesteśmy cząstkami niepodzielnego Boga. Bóg stworzył nam warunki do popełnienia grzechu jednocześnie nie chcąc naszego grzechu. Świat bez wolnej woli przecież nie miałby sensu. I w końcu radość syna jest też jednocześnie radością ojca, bo czy jedna mogła powstać bez drugiej?

Ktoś powie, że to nielogiczne, ale dlaczego logika ma być miarą prawdy o świecie? Człowiek to nie komputer. (Człowiek myślący tylko logicznie to ananke – człowiek chory na nerwicę natręctw). Nie oczekujmy od Boga logiki. Nie zamykajmy się tylko w ramach logicznego myślenia. Dla mnie Bóg to artysta, twórca, nie myśliciel. Choć z drugiej strony nie znaczy to, że nie trzeba próbować zrozumieć jak najwięcej. Mnie dużo dała lektura (kilkukrotna na przestrzeni ćwierć wieku) książki Kena Wilbera „Niepodzielone”. Wilber nie rozumie chrześcijaństwa, ale właśnie dlatego świetnie pisze o tym czego chrześcijaństwo nie rozumie: Niepodzielonego, Jedności.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones