Kiedy zobaczyłam trailer "Zupełnie Nowego Testamentu" nie mogłam doczekać się premiery. Spodziewałam się lekkiego, zabawnego obrazu na temat Brodatego i jego psikusów. A co dostałam? Oszustwo. Czuję się oszukana. Mogło być tak pięknie, a wyszło niesmacznie.
Co mi się podobało?
Obsada, świetnie dobrana do konkretnych postaci.
Motyw z inwentaryzacją życia w obliczu poznania daty jego zakończenia.
Teoria, że naszą dorosłość kształtuje dzieciństwo i wydarzenia (często pozornie nieistotne) które w tym czasie mają miejsce.
Niektóre teksty sprawiały, że niemal pękałam ze śmiechu, nawet jeśli mogły być ciut przesadzone i dyskusyjnie poprawne.
Co mi się nie podobało: ogólne przesłanie - możesz być kim chcesz, robić co chcesz. Bóg (tym razem w postaci Bogini) kocha Cię i ściele Ci niebo kwiatami, a Ty miej romans z gorylem, bądź chłopcem pragnącym zostać dziewczynką, bądź facetem-cyklopem oraz mężczyznom, który nosi w sobie dziecko, a którego partnerka jedynie o co prosi to o golenie nóg.
Nie moja estetyka. Szkoda. Nie pamiętam kiedy europejskie kino mnie tak silnie rozczarowało.