Piotr Czerkawski

Wariacje Kunderowskie – żegnamy autora "Żartu"

Hotspot
/fwm/article/Wariacje+Kunderowskie+%E2%80%93+%C5%BCegnamy+autora+%22%C5%BBartu%22+FILMWEB-151467 Getty Images © Eamonn M. McCormack
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
https://www.filmweb.pl/fwm/article/Prze%C5%82amuj%C4%85c+fale-115035
W NASTĘPNYM ODCINKU

Przełamując fale

Podziel się

Zdobywca Złotego Globa "The Affair" opowiada najstarszą historię świata w taki sposób, że mamy wrażenie, jakbyśmy oglądali ją pierwszy raz.

Serial "The Affair" pokonał w walce o Złote Globy takich konkurentów jak "House of Cards”, "Gra o tron", czy "Downton Abbey". A jednak fakt, że zdobył statuetki za najlepszy serial dramatyczny i najlepszą rolę kobiecą nie powinien dziwić - nawet w obliczu stosunkowo niskiej oglądalności. Produkcja Showtime opowiada najstarszą historię świata w taki sposób, że mamy wrażenie, jakbyśmy oglądali ją po raz pierwszy. 

„To nie jest jak zawsze, to nie jest takie pospolite, że tam ona, a tutaj ty” - tłumaczy żonie niewierny bohater "Granicy". „Każda rzecz najpospolitsza od wewnątrz jest jedyna” - ucina jego nieporadne usprawiedliwienia ironiczny narrator. I rzeczywiście: trudno o sprawę bardziej banalną, niż czyjś pozamałżeński romans, bo i sam impuls do zdrady do najbardziej tajemniczych nie należy. Nawet, jeśli drzemie w nim jakaś niepowtarzalność, to osoby postronne nie mają do niej dostępu – odpowiedniej perspektywy nie gwarantują widzowi ani ckliwe telenowele, ani podkoloryzowane romansidła. Z kilku seriali, które zmierzyły się ostatnio z oklepanym motywem niewierności ("Betrayal", "Satisfaction", "The Affair"), tylko ten ostatni wniósł do tematu coś nowego. W udanej produkcji Showtime zdrada zyskuje zagadkowy wymiar właśnie dzięki świeżej perspektywie, a sam serial okazuje się być nie tyle grającym na emocjach romansem, co misternie utkanym traktatem o pamięci. 

Jedna historia, wiele perspektyw

On ma czwórkę dzieci, bogatą żonę i problemy z napisaniem drugiej powieści. Ona niby kocha swojego męża, ale widzi w nim jedynie wspomnienie ich tragicznie zmarłego syna. On jest na rodzinnych wakacjach, ona stara się wieść spokojne życie; spotykają się, flirtują i już po chwili nie mogą bez siebie żyć. Powiedzmy sobie szczerze: takimi historiami nie zdobywa się Złotych Globów. Wyjątkowość serialu leży raczej w samym sposobie budowania opowieści, a za ten aspekt odpowiadają przede wszystkim twórcy serialu: Sarah Treem i Hagai Levi. Zgrany duet reżyserski (znany już z nowatorskiego formatu "In Treatment") skupił się na formie, dzięki czemu w romans między Noah (Dominic West) a Alison (Ruth Wilson) zostaje wciągnięty sam widz.

I tak, historię rozpadu dwóch małżeństw poznajemy dzięki retrospektywnym relacjom każdej ze stron. Przez połowę odcinka wiercimy w pamięci Noah, a pozostała połowa należy do wspomnień Alison. Nagle okazuje się, że romans cierpiącego na kryzys twórczy Nowojorczyka i zahukanej dziewczyny z Montauk nie daje się ani uspójnić, ani chociażby wiarygodnie opowiedzieć. Historii jest tyle, ile zawikłanych w nią ludzi, a każda z nich zostaje dodatkowo przepuszczona przez filtr kapryśnej pamięci. Nawet jeśli sam mechanizm zdrady pozostaje oczywisty, uzyskana perspektywa pozwala spojrzeć na niego raz jeszcze, pod znacznie mniej oczywistym kątem.

Pułapki pamięci


Wspomnienia Noah nie pozostawiają złudzeń, kto był w tym związku prowokatorem, a kto bezbronną ofiarą. To ona, bezpruderyjna i zdecydowana na wszystko, celowo zadzierała kuse sukienki i niemal wepchnęła mężczyznę pod wspólny prysznic. Sprawa wygląda na przesądzoną, przynajmniej dopóki nie poznajemy wersji Alison, która równie dobrze pamięta natarczywe zaloty, tyle że ze strony targanego namiętnościami pisarza. Mamy więc słowo przeciwko słowu, a raczej wspomnienie przeciwko wspomnieniu, a kolejne odcinki coraz mocniej uświadamiają, jak subiektywnie bohaterowie postrzegają rzeczywistość. Jasne, szczegóły zapamiętanych sytuacji mają prawo się różnić (i różnią się, także na błahym poziomie mniej lub bardziej wyzywającej garderoby), ale przecież ktoś musiał kogoś uwieść, a kolejne schadzki przebiegały w określony sposób. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że jednym z narratorów jest artysta – Noah pisze o swoim romansie książkę, której wybitnie daleko do czysto fikcyjnej literatury. Jakby tego było mało, cała retrospektywna narracja to tylko wyściółka znacznie szerszej szkatułki: raz na jakiś czas pojawiają się krótkie wybiegi w przyszłość, dzięki którym wiemy, że zdrada pociągnęła za sobą dramatyczne konsekwencje. 

Pomysł na skonfrontowanie różnych punktów widzenia to jedno, a umiejętne odegranie tak ciasno splecionych historii to zupełnie co innego. Podczas gdy Noah snuje swoją opowieść z epickim rozmachem - pełno w niej wybuchów namiętności i filozoficznych dysput - we wspomnieniach Alison przeważają raczej cisza i smutne, wystraszone spojrzenia. On widzi w niej demona seksu, ona postrzega siebie jako (mizernie uczesany) obraz żalu i rozpaczy. I Dominic West, i Ruth Wilson zasługują w tym miejscu na ukłony - brytyjscy aktorzy odgrywają w kolejnych połowach odcinków niemal zupełnie inne role. Szacunek należy się zwłaszcza Wilson, która przywiązuje wagę do najmniejszych gestów, a przy tym potrafi wykonać połowę roboty za pomocą jednego intensywnego spojrzenia. Kontrastowe opowieści kochanków początkowo całkowicie się zazębiają, żeby potem na przemian rozchodzić się i oświetlać w krótkich momentach zbieżności. Z równoległych wspomnień nie wynika żadna Prawda - poznajemy dzięki nim nie tyle autentyczny przebieg historii, co sam charakter bohaterów. W jednej ze scen dochodzi do bezpośredniej konfrontacji, podczas której wychodzi na jaw, że kochankowie są niezgodni co do fundamentalnych kwestii dotyczących rozwoju ich romansu. Ich pamięć okazuje się wybiórcza i zwodnicza, obydwoje mają świadomość tylko jednej, niepełnej wersji wydarzeń.
"The Affair" było świetnym przykładem na to, że serial może się udać bez obowiązkowego trupa w pilocie.
Rozalia Knapik

Cena spójności

Zestawienie różnych perspektyw postrzegania tej samej historii nie jest żadnym novum ani w kinie, ani w telewizji. Sprytnym konceptem posłużył się już w 1950 roku Akira Kurosawa, bez którego "Rashômona" nie powstałby m.in. polski "Człowiek na torze". Ten sam zabieg bywa wykorzystywany po dzień dzisiejszy (wystarczy wymienić "8 części prawdy" czy całkiem niedawną trylogię "Zniknięcie Eleanor Rigby"), a jego elementy można odnaleźć także w pojedynczych odcinkach popularnych seriali, takich jak "Dr House" czy "Jak poznałem waszą matkę. "The Affair" wykorzystuje znany mechanizm z godną podziwu konsekwencją, a przy tym komplikuje rozszczepioną narrację przynajmniej na kilku poziomach - wiąże ją nie tylko z motywem śledztwa, ale i z kategoriami pamięci i autoterapii.

Filozofowie i antropolodzy, którzy zajmują się pojęciem narracji (tacy jak Paul Ricoeur czy Charles Taylor) zwracają uwagę na prenarracyjność ludzkiego doświadczenia. Każde życie jest uporządkowaną historią, na którą składają się narodziny, rozwój i nieuchronna śmierć. Narracja jest ściśle powiązana z tożsamością - to dzięki niej człowiek nadaje znaczenie rozwijającym się w czasie działaniom, potrafi je jakoś uspójnić, a później dokonać samointerpretacji. Tworząc opowieść na własny temat, opowiadając sobie siebie, nadajemy sens własnemu życiu. Nasza tożsamość zależy więc od tego, w jaki sposób powiążemy fakty i jak przetłumaczymy sobie następstwo naszych działań. Na powyższym rozumowaniu oparła swoje metody psychoanaliza, która leczy właśnie dzięki budowaniu wyzwalających, uspójniających opowieści. Co ciekawe, bohaterowie serialu chętnie korzystają z pomocy psychologa, a kiedy Noah i Alison są przesłuchiwani przez detektywa, ich sesje przypominają raczej wizyty u cierpliwego terapeuty. Sam kontrastowy sposób snucia przez nich opowieści świadczy o tym, że dokonują oni stałej selekcji faktów, które decydują się interpretować jako istotne. Twórcy dają sygnał, że każdy postrzega (i zapamiętuje) swoje, przy czym mechanizm ten działa na poziomie czysto podświadomym - pozarozumowe manipulowanie narracją pozwala bohaterom na ciągłe budowanie własnego wizerunku.

Romans z kryminałem

"The Affair" było świetnym przykładem na to, że serial może się udać bez obowiązkowego trupa w pilocie. Niestety: było, bo trup w końcu się pojawił, po czym zawisł nad całą historią jak jakiś zły duch z całkiem innej bajki. Przy dzisiejszym zalewie produkcji kryminalnych nakręcenie czegoś ambitnego wyłącznie o relacji dwojga ludzi wydaje się najwidoczniej z góry przegranym pomysłem. Obserwujemy zatem, jak detektyw prowadzi mozolne śledztwo dotyczące morderstwa jednego z bohaterów, a spokojne Montauk okazuje się małym narkotykowym imperium, w którym podczas kłótni wymachuje się odbezpieczoną bronią. Kierunek, w jakim zmierzają sceny z teraźniejszości, niepokojąco przeważa gatunkową szalę w stronę kryminału sądowego, i nie mogę się pozbyć wrażenia, że tego typu zabieg jest tu zupełnie niepotrzebny. Odpalanie wszystkich możliwych fajerwerków wprawdzie pozwala wybrzmieć obu znaczeniom angielskiego tytułu serialu, ale wydaje się nieco rozczarowującym, stereotypowym rozwiązaniem intrygi. Rolę śledczego z powodzeniem wypełnia już przecież sam widz, który czerpie wystarczająco dużo voyeurystycznej przyjemności z podglądania cudzych wspomnień i wychwytywania pomiędzy nimi znaczących różnic.

Rzeczywiście: romans to romans, a kochankowie nie wymykają się z domów, żeby pograć razem w szachy - kamera pcha się więc wszędzie, w tym także do łóżka. Jak na dramat, który nie jest "Grą o tron, całkiem sporo tu seksu (chociaż Showtime przyzwyczaiło do tego swoich widzów już przy okazji "Californication" oraz "Masters of Sex"). Drugi sezon jeszcze bardziej poszerza pole widzenia, bo włącza do gry także perspektywy zdradzonych małżonków, czyli Cole'a (Joshua Jackson) i Helen (Maura Tierney). Drugoplanowi aktorzy zyskują pełnowymiarowość, której brakowało im w pierwszej serii, a ich wspomnienia zgrabnie uzupełniają przebieg historii i rzucają nowe światło na konsekwencje wyrządzonej im zdrady. Podobnie jak w drugim "Detektywie", wszystkiego jest dwa razy więcej, ale twórcy "The Affair" (w przeciwieństwie do Nica Pizzolatto) potrafią w porę ujarzmić wymykające się spod kontroli wątki. Nowy sezon wciąż dotyka problemu sterowanej emocjami pamięci, przy czym poszerzenie tej polifonicznej narracji podważa ustanowione fakty. W efekcie wiemy tylko tyle, że nic nie wiemy.

Ocean (nie)pamięci
the-affair54.jpg

Nie zapominajmy o jednej z najbardziej hipnotyzujących czołówek w historii amerykańskiej telewizji. Ponad minuta surowego wokalu Fiony Apple i skręconych nerwowo, z ręki, ujęć wzburzonego oceanu wystarcza za całą metaforę sytuacji bohaterów - woda jest pełnoprawnym bohaterem opowieści. Sam tytułowy romans nawiązuje się w dusznej atmosferze nadmorskiego miasteczka Montauk, gdzie zżyta wspólnota funkcjonuje nieco obok przyjeżdżających i odjeżdżających letników. Widoczna w czołówce dynamika przypływów i odpływów daje się przełożyć na targające bohaterami emocje, które Fiona kwituje chłodną konstatacją o tym, że i tak wszystko pochłonie ocean. Już sama niejednoznaczność wody (jednoczesnego symbolu odrodzenia, przemijania i całkowitego zatracenia) dobrze wpisuje się w pokrętną logikę serialu. W pierwszej scenie obserwujemy, jak Noah przecina basen, stając się obiektem pożądania płynącej obok niego kobiety. Ten symbol płodności będzie później celebrowany jeszcze kilkukrotnie, a jednocześnie zostanie on zderzony z doświadczeniem Alison, w którym żywioł wody dość jednoznacznie kojarzy się ze śmiercią. Podczas gdy Alison zdaje się przegrywać trudną walkę z otchłanią, Noah przynajmniej na razie utrzymuje się na powierzchni. Wciąż jednak trudno się pozbyć wrażenia, że całą ich szamotaninę prędzej czy później przerwie bezwzględna fala z czołówki.
5