Piotr Czerkawski

Wariacje Kunderowskie – żegnamy autora "Żartu"

Hotspot
/fwm/article/Wariacje+Kunderowskie+%E2%80%93+%C5%BCegnamy+autora+%22%C5%BBartu%22+FILMWEB-151467 Getty Images © Eamonn M. McCormack
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
https://www.filmweb.pl/fwm/article/Rozmawiamy+z+tw%C3%B3rc%C4%85+dokumentu+%22Jutro+albo+pojutrze%22-132587
WYWIAD

Rozmawiamy z twórcą dokumentu "Jutro albo pojutrze"

Podziel się

Jakub Majmurek rozmawia z Bing Liu o problemach dzieciństwa, toksycznej męskości oraz deskorolkowej kulturze.

Jeden z oscarowych faworytów w kategorii pełnometrażowych dokumentów, "Jutro albo pojutrze", jest już na ekranach polskich kin. To kapitalna opowieść o dojrzewaniu oraz pokoleniowy portret współczesnych nastolatków. O problemach dzieciństwa, toksycznej męskości oraz deskorolkowej kulturze jego reżyser, Bing Liu, rozmawia z Jakubem Majmurkiem.

***

Jakub Majmurek: Krytycy filmowi porównują twój dokument "Jutro albo pojutrze" do "Boyhood" Richarda Linklatera. Irytują cię taki porównania?

Bing Liu: Trudno się obrażać za to, że jest się porównywanym do Linklatera (śmiech). Rozumiem, dlaczego krytycy tak piszą. Oba filmy opowiadają o podobnym okresie życia bohaterów, oba powstawały przez zbliżony czas. Oczywiście, główna różnica polega na tym, że "Boyhood" to fabuła, aktorzy odgrywają napisane sceny. U mnie nie było scenariusza, jest samo życie.

Miałeś w głowie "Boyhood", gdy kończyłeś montaż "Jutro albo pojutrze"?

Szczerze mówiąc – nie bardzo. Choć Linklater to ważny dla mnie twórca, uwielbiam prawie wszystkie jego filmy – nawet "Szkołę rocka" (śmiech). Gdy jako nastolatek obejrzałem "Życie świadome", chyba po raz pierwszy w życiu pomyślałem, że chciałbym być reżyserem i zajmować się robieniem filmów. Ważny był też dla mnie film "Slacker"."Boyhood" mnie zachwyciło, ale nigdy nie myślałem o nim jako o inspiracji.

Podobnie jak w "Boyhood", obserwujemy w twoim filmie materiały pokazujące bohaterów – młodych mężczyzn uciekających od problemów w domu, szkole i pracy w jazdę na desce –  na przestrzeni lat. Część z nich nakręciłeś jako nastolatek. W którym momencie spojrzałeś na swoje stare wideo i pomyślałeś: z tego będzie film.

Widoczne w filmie materiały, które nakręciłem jako nastolatek, przez lata leżały w szufladzie. Po liceum wyjechałem z rodzinnego miasta, Rockford w stanie Illinois, by studiować literaturę w Chicago. W wolnym czasie robiłem krótkie eksperymentalne filmy, dokumentowałem także ludzi jeżdżących na desce – część z tego, co kręciłem, trafiało na DVD, jako materiały sportowe. Pracowałem też przy telewizyjnych i filmowych produkcjach, głównie jako asystent operatora, operator wózka itp. Mniej więcej wtedy, to było jakieś siedem lat temu, wpadłem na pomysł krótkiego filmu o relacjach młodych mężczyzn jeżdżących na desce z ich ojcami. Znalazłem grupę bohaterów z całych Stanów. Rok później wróciłem do mojego rodzinnego miasta, Rockford. Wtedy dopiero poznałem Keirea.

Keire pojawia się na jednej ze starych taśm, jeszcze jako zupełne dziecko.

Tak, kiedy uznałem, że w filmie chcę pokazać także siebie samego, wróciłem do wideo, jakie nagrywałem jako nastolatek. Na jednym z nich faktycznie jest Keire – widzimy wściekłego, czarnego dzieciaka, który kłóci się z innym dzieckiem i rozwala mu jego deskę. Keire musiał mieć wtedy nie więcej niż 11 lat, ja – koło 19. W ogóle nie pamiętałem, że to nakręciłem, Keirea musiałem wtedy znać tylko z widzenia – jako dzieciaki się jeszcze nie przyjaźniliśmy. Gdy poznałem go osiem lat temu, uznałem, że to jest bohater nie na krótki dokument, ale na pełny metraż. Chwilę później poznałem Zacka, miał właśnie zostać ojcem. Zacząłem się zbliżać do niego, ale materiały, pokazujące go jako nastolatka dostałem od ludzi, którzy go lepiej znali w tym okresie. Nie jest więc tak – czasem widzowie i krytycy robią ten błąd – że znałem Zacka i Keire'a jako nastolatek, już wtedy ich filmowałem jako amator, a potem powstał z tego film. 

Getty Images © Jerod Harris
Keire Johnson, Bing Liu, Zack Mulligan

W filmie wygląda to tak, jakby wasza trójka się zaprzyjaźniła. To nie stwarzało dla ciebie kłopotów? Nie miałeś momentów, gdy czułeś konflikt między twoją rolą dokumentalisty a rolą przyjaciela?

Gdy zacząłem kręcić film, trudno byłoby nas nazwać przyjaciółmi.
Bing Liu
Gdy zacząłem kręcić film, trudno byłoby nas nazwać przyjaciółmi. Więc nie myślałem o tym w tych kategoriach. Bardziej o tym, że jak każdy dokumentalista muszę spróbować skłonić moich bohaterów do tego, by otworzyli się przed kamerą, by mówili o niełatwych, bolesnych, intymnych sprawach. To jest zawsze trudne. Dla nich i dla mnie. Pomogło na pewno to, że wszyscy jeździmy na desce. To jest coś, co łączy ludzi. Nie wiem, jak jest w Polsce, ale w Stanach ludzie, którzy jeżdżą, szybko łapią ze sobą silną więź, pomagają sobie, otwierają się. Mam wrażenie, że starałem się dać im maksimum podmiotowości w całym procesie. Zawsze pracowaliśmy na zasadzie: jeśli czegoś nie chcecie robić, jeśli macie jakieś wątpliwości, od razu mówcie. Pokazywałem im nagrane materiały. Gdy wszyscy troje – Keire, Zack i jego dziewczyna Nina – zobaczyli całość, nikt nie miał wątpliwości, czy chce to w takiej formie pokazać publiczności. 

Film pokazuje bolesny problem przemocy domowej dotykający bohaterów, w tym ciebie. On  wraca w kolejnych pokoleniach. Na jakim etapie pracy nad dokumentem pojawił się ten temat? Miałeś wątpliwości, czy włączyć go do filmu?

Temat pojawił się bardzo wcześnie. Od początku chciałem go poruszyć, wracał we wszystkich wcześniejszych wersjach filmu, kształtując narrację. Dużo przygotowywałem się do tego, by móc opowiedzieć tę historię – by nie opierać się tylko na osobistym doświadczeniu. Zrobiłem trwający czterdzieści godzin kurs na temat psychologicznych mechanizmów związanych z przemocą domową. 

Film pomógł twoim bohaterom zmienić coś w ich życiu?

I Zack, i Keire nauczyli się lepiej mówić o swoich uczuciach, emocjach. Wcześniej byli zblokowani, zupełnie sobie nie radzili.
Bing Liu
Myślę, że tak. I Zack, i Keire nauczyli się, jak sądzę, lepiej mówić o swoich uczuciach, emocjach. Wcześniej byli zblokowani, zupełnie sobie z tym nie radzili, co było pewnie źródłem części ich problemów, np. w relacjach Zacka z Niną. Chciałem też, by mieli udział w sukcesie filmu. Jeździli na pokazy, rozmawiali z publicznością. Staraliśmy się im za to w miarę możliwości płacić. 

W amerykańskiej prasie często spotykałem określenia, że "Jutro albo pojutrze" to film o męskości. O tym, jak trzeba odejść od "toksycznej męskości", która nie pozwala mówić o uczuciach, ale też o bohaterach, którzy żyją w swoistej przedłużonej nastoletniości i nie mogą wejść w tradycyjnie zdefiniowaną dorosłą męskość.

Nie wiem, czy chciałem zrobić film o "męskości". Na pewno nakaz tłumienia uczuć, gdy dorastasz, i kwestia tego, jak to się potem odbija w twoim dorosłym życiu i relacjach, były dla mnie bardzo ważnymi tematami. 

Wszyscy troje bohaterowie pochodzą z różnych grup rasowych. Keire to Afroamerykanin, ty jesteś Amerykaninem azjatyckiego pochodzenia, Zack jest biały. Twój film jest głosem w amerykańskiej debacie na temat rasy?

Gdy poznałem Keire'a, był jednym z niewielu jeżdżących na desce czarnych w Rockford. Próbowałem o tym z nim rozmawiać, ale z początku nie był chętny, unikał tematu. Dopiero później się otworzył – co da się zauważyć w filmie. Widzimy, jak dla niego samego to, że jest czarny, zaczyna mieć istotne znaczenie. Przede wszystkim chciałem jednak pokazać, że pewne doświadczenia młodych mężczyzn mają ponadrasowy charakter, dotykają cię niezależnie od tego, czy jesteś azjatyckiego pochodzenia, czy jesteś czarny.  


Bardzo ciekawie pokazujesz też społeczną rzeczywistość, w jakiej dorastają bohaterowie. Rockford wydaje się jednym z upadłych amerykańskich miast, nie oferuje młodym wielu perspektyw. Nie ma dobrych, godziwie płatnych miejsc pracy, miasto niszczeje. Zack i Nina żyją z kiepsko opłacanych prac, ciężko im opłacić rachunki, w pewnym momencie odcinają im nawet prąd. Ich dom wygląda jak ruina. Jak ważny dla ciebie był ten społeczny charakter filmu? Jak sytuacja ekonomiczna bohaterów wpływa na ich problemy – np. z przemocą?

Nie chciałbym, by widzowie doszli do wniosku, że przemoc domowa to tylko problem ludzi z grup nieuprzywilejowanych.
Bing Liu
Temat mnie interesował, celowo zaprojektowałem kilka scen tak, by przekazać widzom informację o tym, że w Rockford niektórym naprawdę nie żyje się lekko. Nie chciałbym jednak, by widzowie doszli do wniosku, że przemoc domowa to tylko problem ludzi z grup nieuprzywilejowanych, ubogich, mieszkających w sypiących się domach. Nie, takie historie dotykają też osoby z zamożnych rodzin, mieszkające w rezydencjach w najlepszych dzielnicach. 

Deska jest w Stanach sportem uboższych dzieciaków?

Dziś coraz bardziej jest rozrywką klasy średniej. To już się zaczynało, gdy ja miałem kilkanaście lat. Wtedy skating zaczął wchodzić do mainstreamu. Tony Hawk w latach 90. stał się pierwszym skaterem-celebrytą. Grał w reklamach, wyszła gra wideo z jego postacią. Ale ciągle były też takie osoby jak Zack i Keire. Ciągle w wielu nieuprzywilejowanych społecznościach, zdominowanych przez dzieciaki z klasy pracującej, skate park jest pierwszym miejscem, gdzie można uciec i zapomnieć, jak ciężkie jest życie na co dzień.

Film został zakupiony przez streamingową platformę Hulu. Jak oceniasz współpracę z nimi? Hulu, Netflix i inni podobni gracze to szansa dla dokumentu?

Hulu weszło w film dopiero na ostatnim etapie, gdy był już gotowy. Kupiło prawa do dystrybucji po premierze w Sundance. Ważniejszą rolę odegrała amerykańska telewizja publiczna, PBS. Bez nich nie wiem, kiedy i czy w ogóle skończyłbym film. Przez lata bezskutecznie szukałem kogoś, kto by wyłożył pieniądze na zamknięcie produkcji. Producenci się bali – bo to pełnometrażowy dokument, bo nie ma znanych bohaterów, bo jestem debiutantem, bo trudno w jednym zdaniu ująć, o czym właściwie ma to być film. PBS uwierzyło w projekt i wyłożyło pieniądze. 

Getty Images © Gary Gershoff
Bing Liu


Na cały budżet? 

Prawie, był jeszcze niewielki grant z festiwalu w Sundance. Wracając do Hulu. Oni na pewno zrobili świetną robotę, wykładając naprawdę sporo pieniędzy na promocję filmu. Bez tego pewnie nie byłoby nominacji do Oscara. Żeby się do niej kwalifikować, wypuścili film do kin – niestety w bardzo ograniczonej dystrybucji. Na początku miały to być wyłącznie Nowy Jork i Los Angeles, w końcu stanęło na premierze kinowej w siedmiu miastach w Stanach. Platformom takim jak Netflix i Hulu nie zależy niestety, by pokazać film w kinie. Zależy im na jednym: jak największej liczbie nowych abonentów. Nagrody takie jak Oscary są po prostu środkiem do tego.

To źle dla dokumentalistów?

Nie, na pewno nie źle. Hulu daje dostęp do niemałej widowni, szerszej niż widzowie PBS. To był główny powód, dla którego zdecydowałem się przyjąć ich ofertę po Sundance. Jako filmowiec cieszę się, że dzięki platformom cyfrowym mam dostęp do potencjalnie bardzo szerokiej publiczności. Tylko zanim Hulu mi pomogło, sam musiałem zamknąć produkcję filmu i znaleźć na to środki.

Jesteś chyba zadowolony z recepcji filmu? Następne będzie ci znacznie łatwiej wyprodukować?

Tak, nie mogę narzekać na recepcję. Krytyka była dość łaskawa dla filmu, na ogół poprawnie odczytywała, co chciałem powiedzieć. Jedyne, czego część recenzentów nie złapała – mówiliśmy o tym wcześniej – to tego, że ja nie dorastałem z Zackiem i Keire'em. To nie była taka relacja. Pracuję nad kolejnymi projektami, jeden trwa już od ponad dwóch lat, kilka innych jest na etapie rozwoju. Na pewno debiut jest najtrudniejszy, teraz jest łatwiej. 
3