Festiwal w Gdyni: Za pięć dwunasta

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Festiwal+w+Gdyni%3A+Za+pi%C4%99%C4%87+dwunasta-54313
Już w poniedziałek rozpoczyna się 34. FPFF w Gdyni. O Złote Lwy powalczą 24 filmy debiutantów i weteranów, młodych i starych, duetów i tercetów. Festiwal po raz ostatni odbędzie się we wrześniu, od przyszłego roku amatorzy polskiego kina będą spotykać się w maju.  

Już drugi raz z rzędu, jadąc do Gdyni, czuję się jak bohater "Barw ochronnych" Zanussiego. W zeszłym roku byłem idealistycznym magistrem Kruszyńskim, któremu wydawało się, że świat jest sprawiedliwy, a na największym festiwalu polskiego kina nagradza się najlepsze filmy. Teraz jadę jako docent Szelestowski – w nic nie wierzę, niczego się nie spodziewam, żaden werdykt mi nie straszny. Na placu boju opadł już kurz, nikt nie lamentuje, nie domaga się uczynienia z Gdyni konkursu międzynarodowego (który raczej nie przetrwałby rywalizacji z Warszawskim Festiwalem Filmowym, o Nowych Horyzontach nie wspominając), nie chce "otwierać okien" i niczego wietrzyć. Większe i mniejsze (raczej mniejsze) kontrowersje już za nami (przyszłorocznego dyrektorowania odmówili prof. Marek Hendrykowski i Wojciech Marczewski), z pudełka nie wyskoczył żaden Łukasz Barczyk.

Atmosfera jest spokojna, co jakiś czas ktoś zaciągnie soc-retoryką (minister Zdrojewski: liczba produkowanych w Polsce filmów systematycznie rośnie..., w ten deseń) lub pobiczuje się trochę w celach autopromocyjnych (Odorowicz: Powiem wprost, gala w zeszłym roku była haniebna. Mamy nadzieję, że w tym roku przygotujemy duże wydarzenie). Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszyscy zrozumieli, że tylko filmy mogą zmienić oblicze imprezy.

Wywołałem Zanussiego nie bez przyczyny. W jego najnowszym filmie, bohater "Serca na dłoni" odwiedza Szelestowskiego (ostatnia rola Zapasiewicza), a także bohaterów "Constansu" i "Życia rodzinnego". Co zaskakujące, "Rewizyta" do Konkursu Głównego się nie zakwalifikowała (czy to dlatego, że brały już w nim udział wszystkie cztery utwory, z których jest złożona?). Tradycyjnie znalazło się jednak miejsce dla dyskusyjnych propozycji: przeterminowanej w swojej słonecznej poetyce "Afonii i pszczół" Jana Jakuba Kolskiego; komedii romantycznej "Nigdy nie mów nigdy" Wojciecha Pacyny (po namyśle krzyczę: tak, tak, dajmy szansę, tolerancja i polityczno-gatunkowa poprawność forever!); pretensjonalnego i wydumanego "Lasu" Piotra Dumały; nieudanego "Popiełuszki" Rafała Wieczyńskiego; sprawiającej wrażenie jednego wielkiego finansowego przekrętu "Operacji Dunaj" Jacka Głomba. Oprócz weteranów, Ryszarda Bugajskiego ("Generał Nil"), Agnieszki Holland ("Janosik. Historia prawdziwa", wspólnie z Kasią Adamik), Feliksa Falka ("Enen"), Janusza Morgensterna ("Mniejsze zło"), Andrzeja Maleszki ("Magiczne drzewo"), o Złote Lwy powalczy też Pokolenie 70’ – Xawery Żuławski ("Wojna polsko-ruska"), Michał Rogalski ("Ostatnia akcja"), Paweł Borowski ("Zero"), Marcin Wrona ("Moja krew"). Wojtek Smarzowski wreszcie pokaże swój drugi film ("Dom zły"), obejrzymy też nowelowy debiut tercetu: Marysia Sadowska-Dorota Lamparska-Anna Maliszewska ("Demakijaż") oraz dwa dramaty o prostytuującej się młodzieży, jak to zgrabnie ujęła jedna z agencji prasowych, czyli "Galerianki" Katarzyny Rosłaniec i "Świnki" Roberta Glińskiego. Łącznie 24 filmy, w tym 11 debiutów i 8 premier (włączając obieg zarówno festiwalowy jak i kinowy).

Zatrzymajmy się na chwilę przy statystykach. Ilość debiutujących w pełnym metrażu reżyserów i reżyserek rozbudza nadzieję na przyszłość, świadczy o tym, że istotnie jest jakiś ruch w interesie. Nie od dziś wiadomo, że w Polsce trudniej nakręcić drugi film, niż zadebiutować, ale nie będę czepialski: swoje pierwsze obrazy realizują laureaci konkursu Hartley-Merill i w ogóle ludzie "nie tylko po szkołach filmowych", co na pewno świadczy o tym, że przemysł robi się coraz elastyczniejszy. Liczba premier to już inna bajka.

Taka, która śmieszy, tumani, przestrasza. Jeśli w programie, będącym wizytówką naszego kina w kraju i zagranicą, pojawia się tylko osiem premier, oznacza to, że organizatorzy naprawdę nie powinni spać spokojnie. Większość filmów dało się zobaczyć w kinach, zaś te, na które rodacy jeszcze nie wydali pieniędzy, krążą w obiegu festiwalowym od dobrych paru miesięcy. Nie zdziwiłbym się, gdyby wydarzeniem festiwalu, w miejsce puszczanych zarówno w Koszalinie, jak i we Wrocławiu "Galerianek", został pokaz innego filmu o prostytuującej się młodzieży, czyli "Trade" z Alicją Bachledą-Curuś (a jak już Colin Farrell zostanie Polakiem, to co pięć lat będzie retrospektywa jego twórczości, ha!). Podejrzewam, że decyzja o przesunięciu kolejnych imprez na ostatnie tygodnie maja wyjdzie organizatorom na zdrowie.
 
Pod wieloma względami tegoroczna edycja będzie wyjątkowa: ostatnia, której dyrektorem artystycznym jest Mirosław Bork, ostatnia we wrześniu (nie będziemy już siedzieć na sali kinowej przemoczeni do suchej nitki). Powstrzymam się od typowania zwycięzcy, poprzedni rok przyniósł naukę, że rozsądniej byłoby typować tych, którzy wygrać nie powinni. Życzyłbym sobie tylko, żeby nasze gwiazdy i gwiazdeczki, celebryci różnego sortu i z różnych półek, pojawiły się trochę wcześniej, pooglądały więcej filmów, a nie pudrowały nosków w oczekiwaniu na ceremonię zamknięcia. Żeby ich przyjazd nie przypominał jakiejś napaści, aneksji, zajmowania okolicznych klubów, spychania studentów z ich miejsc i udowadniania, że bez odpustowego glamouru ten festiwal nie ma sensu. 

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones