Zderzenie wizji przyszłości: Filmy vs gry wideo

Filmweb autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Zderzenie+wizji+przysz%C5%82o%C5%9Bci+-+Filmy+VS+Gry+wideo-151963
Zderzenie wizji przyszłości: Filmy vs gry wideo
Eksploracja oceanicznych głębin, pełna automatyzacja życia, maksymalizacja czasu przeznaczonego na wypoczynek poprzez minimalizację energii niezbędnej do wykonywania powtarzalnych czynności jak nauka, praca, jedzenie czy sen, oraz latanie – oto bodaj najbardziej powszechne marzenia człowieka dziewiętnastowiecznego, który śmiał wyobrazić sobie przyszłość. I choć niektóre z owych przewidywań, uwiecznione pamiętnie na styku minionych tysiącleci przez francuskiego rysownika Jeana Marca Côtégo, wydają się dzisiaj cokolwiek zabawne z uwagi na swoją optymistyczną naiwność, to przecież żadne z nas jeszcze trzydzieści lat temu nie potrafiłoby nawet wyobrazić sobie tego, jak będzie wyglądał świat obecnie.

Każdego dnia, na co zwracał swojego czasu uwagę chociażby Alan Moore, namawiając poniekąd do zapuszczenia niższego biegu, zmniejszenia tempa życia, kontemplacji tu i teraz oraz ograniczenia kontaktu z coraz to nowymi zdobyczami techniki, przerabiamy nieporównywalnie więcej danych niż owi uczestnicy i naoczni świadkowie rewolucji przemysłowej. Wtedy nie myślano, oczywiście, o żadnej tam sztucznej inteligencji, ale o tym, że radem dałoby się ogrzać dom, ludziom domontuje się skrzydła, a człowiek zapanuje nad przyrodą nie poprzez rabunkową gospodarkę, ale zjednując sobie florę i faunę. Co ciekawe jednak, mimo że średnio co druga okolicznościowa, milenijna ilustracja Côtégo dotyczy podboju przestworzy, to bodaj na żadnej nie została wyrażona chęć lotu wyżej niż na poziom troposfery.

Ale nie znaczy to, że ludzie wówczas o kosmosie nie marzyli, nic bardziej mylnego; o lotach na Księżyc pisali już wcześniej Edgar Allan Poe i Juliusz Verne, a nieco później H. G. Wells. Wizja ta doczekała się rychłego przeniesienia na ekran, kiedy tylko ten swoisty magik kina i prekursor science-fiction Georges Méliès wymyślił, jak można słowa ubrać w obrazy. W jego "Podróży na Księżyc" kosmiczna rakieta, czy też kapsuła, zostaje na naszego naturalnego satelitę wystrzelona z ogromnego działa, niby cyrkowej armaty. Faktycznie dotarliśmy tam niecałe siedemdziesiąt lat później, przy pomocy komputera o mocy obliczeniowej mniejszej niż twój telefon. Zdaje się jednak, że z nabyciem faktycznych możliwości dogonienia wyobrażonej niegdyś świetlanej przyszłości przyszedł czas zadumy i refleksji, który wyrugował niegdysiejszy optymizm, nakryty cieniem zimnej wojny. Zachwyt i zdziwienie przyszłością zastąpił strach przed tym, co może nadejść, co prędko podłapały media narracyjne. Ma to, rzecz jasna, swoje podstawy czysto merkantylne, których tłumaczyć chyba nie trzeba, bo fakt faktem: dystopia sprzedaje się nieporównywalnie lepiej niż beztroska sielanka. Loty ku gwiazdom ustąpiły miejsca próbom rozrysowania tego, co może pójść nie tak, a pójść nie tak może wszystko.



Bo albo człowiekiem steruje korporacja, mająca dojście do myśli i kontrolę nad nimi obywateli od niej uzależnionych ("Remember Me", "Johnny Mnemonic"); albo z czasem dokonuje się jeszcze wyraźniejsza i jeszcze bardziej niesprawiedliwa stratyfikacja społeczna ("Deus Ex", "Metropolis"); albo zrzuca się nagle na nasze sterane barki i jeden, i drugi krzyż ("Cyberpunk 2077"); albo cierpimy po postapokalipsie, niezdolni zbudować coś nowego i pozbyć się dawnego bagażu ideologicznego, który poniekąd do feralnego upadku doprowadził ("Fallout", "Mad Max"). Ale nie znaczy to, że na końcu tego tunelu nie błyska żadne światełko. Już leciwy, oryginalny "Star Trek" przywoływał, jak się okazało, niebezpowrotnie miniony zachwyt samym faktem eksploracji bezkresnego kosmosu, wyrażał nadzieję na międzygatunkowe zrozumienie i pokazywał świat pozbawiony dawnych uprzedzeń. Ba, nawet niedawne "Death Stranding", gdzie z Ziemi została praktycznie goła ziemia (sic!), to tak naprawdę opowieść o konieczności i potrzebie zbudowania międzyludzkiej wspólnoty ponad podziałami.



Wymieniać można długo i gry, i filmy, na czele z "Mass Effect", gdzie jak chyba nigdy wcześniej udało się pokazać ogrom kosmosu, trudy eksploracji, polityczne niesnaski i niuanse rządzące skomplikowanymi układami między przedstawicielami gatunków z różnych części galaktyki, przy jednoczesnym usiłowaniu porzucenia perspektywy antropocentrycznej (co okazało się jednak niewykonalne) i zachowaniu czystej frajdy wynikającej z podróży kosmicznych. A nie jest to sztuka łatwa, bo twórcy science-fiction, niezależnie od medium, zdążyli przyzwyczaić nas do tego, że w owym bezkresie kryją się rzeczy wyłącznie nieprzyjazne, choć kinu zdecydowanie trudniej jest wyzuć fabułę z intrygi bezpośrednio zagrażającej życiu głównego bohatera czy bohaterki. Grom idzie to deczko łatwiej, bo można strzelanie zastąpić chociażby dyplomacją czy handlem, ale nie przesadzajmy, bo kosmos to nie rurki z kremem. "Elite: Dangerous", "No Man’s Sky", klasyczne już "Master of Orion", "Outer Wilds" czy też "Eve Online" próbowały, raz lepiej, raz gorzej, łączyć eksploracyjną frajdę z różnymi podejściami do gatunku, co i rusz przesuwając akcenty, próbując nowych mechanik i zaskakując oryginalnymi rozwiązaniami, także fabularnymi.

Dlatego też Bethesda, zapowiadając swojego "Starfielda" nie tylko jako spadkobiercę twardego science-fiction (gra powstawała przy udziale ludzi z NASA), ale i klasycznych, niezobowiązujących space oper, rzuciła się na głębokie wody. Trzeba jednak przyznać, że udało jej się połączyć radochę obcowania z nieznanym z realistycznym spojrzeniem na to, jak może wyglądać społeczeństwo przyszłości, prześladowane podobnymi problemami do dzisiejsze. Bo, jakkolwiek by patrzeć, to podejście kompilacyjne, choć sprytne, bo obiecuje graczowi dowolność podejmowania decyzji, zarówno co do postaci, którą stworzymy, jak i (do pewnego stopnia) przebiegu fabuły. Nierzadko dzisiaj powtarza się, pół żartem, pół serio, że to gry są przyszłością kina – jako medium o porównywalnych możliwościach, technicznych i narracyjnych.



A "Starfield" już teraz, jeszcze zanim trafił do ogółu chętnych, otrzymał wysokie oceny, co rodzi nadzieję, że zderzy się tam wszystko, o czym mówiliśmy, pisaliśmy i kręciliśmy od przeszło stu lat, myśląc o nie tak znowu odległym jutrze. Côté byłby dumny.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones