Od czasu Angielskiego pacjenta każdy kolejny film Minghelli otrzymuje oskarowe nominacje a takiej sztuki potrafili dokonać tylko najwięksi reżyserzy w historii kina.
I gdyby nie przedwczesna śmierć, może mógłby zdziałać jeszcze więcej, choć patrząc obiektywnie, jego każdy kolejny film był coraz mniej udany. Dało się to zaobserwować już w "Cold Mountain", ale akurat ten film zdołał się jeszcze obronić za sprawą epickiego rozmachu jakiego próżno szukać w dzisiejszych melodramatach z wielką historią w tle. Niestety ten film z Binoche i Lawem, mało ciekawy, bardziej jakby kameralny a przecież Minghella najlepiej czuł się w dużo większych produkcjach.