Na Marion zwróciłam uwagę po jej drugoplanowej roli w "Bardzo długich zaręczynach". Nie tylko wyglądała pięknie i seksownie, wręcz drapieżnie (w końcu grała femme fatale), ale zauważyłam to coś w jej oczach. Ona ma magnetyczne oczy. I jej rola "tej złej" była naprawdę godna Cezara, którego za nią otrzymała. Czekałam, aż powierzą jej jakąś rolę z prawdziwego zdarzenia. I nadeszła taka rola. Ponoć jej kreacja Edith Piaf jest wybitnie. Śmiem twierdzić, że role biograficzne są najtrudniejszymi do zagrania dla aktora-znane są w końcu wzorce danej osoby, jak się poruszała, jak mówiła, jak patrzyła. Co do biograficznych ról to przychodzą mi na myśl dwie: Leo DiCaprio w "Aviatorze" i Angeli Basset w "What love's got to do with it". Leo co prawda do Howarda Hughesa wcale nie jest podobny z fizycznego punktu widzenia, ale zagrał go magnetycznie. A Angela Basset jako Tina Turner była wprost... doskonała. Szczególnie zaimponowały mi sceny, w których jako Tina wykonuje jej piosenki. Doskonale odegrała jej gestykulację.
Wracając do Marion, nie miałam przyjemności obejrzeć jej najnowszego filmu, ale mam nadzieję, że ta przyjemność mnie nie ominie. Życzę jej wielu sukcesów i jeszcze więcej takich ról.