ja nie, jego Doctor zachowuje się jak niewyżyta sierota, ma jedno rozwiązanie na wszystko i często nie wie co robi ale czasem jest zabawny
Ludzie, wy tak serio? Nie mam nic do Smitha, bardzo fajnie gra Doktora, ale Tennantowi w tej roli do pięt nie dorasta. Takie moje zdanie.
Smith się z czasem wyrabia, jak na początku też go nie lubiłam tak z czasem zajął drugie miejsce jako ulubiony Doktor po Tennancie, dwunasty doktor to już inna sprawa, na razie najbardziej wkurzający xD
Sam jesteś irytujący.Tennant też potrafi wkurzać swym wytrzeszczaniem paszczy oczu i wydawaniem jęków.Poza tym jest najmniej Doktorowym Doktorem co nie jest nawet złe ale niestety przekroczyło to niekiedy granice.
Ja polubiłem Smitha bardziej niż Tennanta, co nie znaczy że Dziesiąty był zły. Był fantastyczny, ale pod koniec jego wygląd, głos, słodkie uśmieszki zaczynały już mnie irytować. Na szczęście, przynajmniej odszedł godnie bo odcinki od s04e11 aż do TEotT były zarąbiste. Natomiast Jedenasty zachował klasę od początku, do końca.
Masz całkowitą rację ;) Tennant jak dla mnie był zbyt próżny, a w romansach dorównywał Harknessowi, którego zapędy paradoksalnie hamował. Jedyne odcinki z nim, które uwielbiam, to własnie te, które wymieniłeś (z Donną tworzył bardzo dobraną parę) i tylko te odcinki z Dziesiątym mam na komputerze. Wkurzały mnie jego romanse, trochę prostacka Rose, która z czasem straciła wszystko, co interesujące i jedyną jej funkcją życiową było to, że chciała odzyskać Doctora, a potem w "Journey's End" chodziła nadąsana, że nie poświęca jej 100% swej uwagi. W końcu Doctor musiał jej podarować swoją kopię, bo nie dałaby mu spokoju. Nie, Rose najlepiej pasowała do Dziewiątki, to był prawdziwy romans i pełne zaufanie. Tymczasem nie mogłam uwierzyć w ten cały romans z 10, bo jak podróżowali, to może i flirtowali, uczucie rosło, aż w odcinku tuż przed tym, jak Doctor rozstał się z nią i ona wyznała mu miłość (romansidło, tyle łez wylanych... ale nie przeze mnie), Doctor postanowił obdarzyć uczuciem Madame Pompadour. I w tym wszystkim Rose gdzieś zginęła, skazana na obecność swego "nic niewartego" jej zdaniem Mickeya. Bawiła się perfidnie jego uczuciami, więc dobrze, że się w końcu hajtnął z Marthą, która (choć uważana przez wielu za najgorszą towarzyszkę- ja się stanowczo nie zgadzam) miała więcej empatii, honoru i charakteru niz Rose, posiadała wykształcenie i osobowosć, nie, co ta , krótko mowiac, "tapeciara".